piątek, 6 grudnia 2013

Rozdział 29

Nie obyło się od narzekań Pattie i różnego typu wywodów, które usłyszeliśmy kilka sekund po przekroczeniu progu domu. Kobieta cały czas krzyczała na Justina, że przez niego i przez naszą kąpiel w jeziorze mógł mnie narazić na ryzyko przeziębienia się, albo nawet na jakąś poważniejszą chorobę. Justin i ja mieliśmy ogromny ubaw przez to, jak bardzo zdenerwowana była na niego Pattie. Biedny musiał uspakajać ją przez najbliższe kilka minut. Z ogromnym spokojem i miękkim głosem tłumaczył swojej mamie, że tak naprawdę nic się nie stało, że wszystko jest dobrze. Każdy normalny, zbuntowany nastolatek raczej sprzeczał by się ze swoimi rodzicami, ale nie Justin. On był aniołem. Nie miałam pojęcia, że tacy jeszcze istnieją. Woli spędzać czas ze mną niż z Chrisem, albo Sebastianem... Jeszcze jest Steven. Gdzie oni wszyscy się podziali? Dawno ich nie widziałam.
- O czym myślisz? - zagadnął mnie Justin. Momentalnie przeniosłam wzrok z przypadkowego punktu na podłodze, na jego czekoladowe oczy. Oh, tak. Ten widok jest o wiele ciekawszy od jakiejś zwykłej szarej wykładziny.
- Umm, ja? - udawałam, że nie wiem o co chodzi.
- Tak, ty – zaśmiał się. Uwielbiam, gdy Justin ma dobry humor. Ma wtedy takie żywe oczy, w których mogłabym zamieszkać. Nie żeby w innych momentach nie miał pięknych oczu... Znaczy. Ugh, nieważne!
- Van! - pomachał mi dłonią przed twarzą. Zamrugałam i potrząsnęłam głową, ponownie na niego patrząc. - Co się dzieje?
Nie pozwolił mi nic powiedzieć, od razu pociągnął mnie za rękę i zaprowadził do „naszego” pokoju. Nie można się zamyślić? Co ja mam mu powiedzieć? „Słuchaj Justin, myślałam o tobie, kocham cię”. Na pewno nie.
- Słuchaj – powiedział stanowczo po tym, jak przygwoździł mnie do drzwi. On chyba tak bardzo lubi, kiedy ma nade mną kontrolę i kiedy nie mam jak przed nim uciec. - Powiesz mi o co chodzi? Właściwie to nie powinno być pytanie a raczej rozkaz – dodał.
Spuściłam wzrok nie mogąc już dłużej topić się w jego oczach. Niestety w tym samym momencie chwycił mój podbródek i zmusił mnie na spojrzenie na niego. Justin, nienawidzę cię.
- Umm, Justin, nic się nie dzieje przecież – przygryzłam wargę ze zdenerwowania.
- Nie rób tak – mruknął ochrypłym głosem. W sekundę zmienił się z kochanego Justina na... nie wiem kogo. Oczu mu pociemniały i teraz mówił przez zaciśnięte zęby.
Zabawimy się, Justin.
- Jak? - przekrzywiłam lekko głowę i wpuściłam na swoje usta zadziorny uśmieszek. - Tak? - powtórzyłam gest i obserwowałam bacznie jak Justin przenosi wzrok na moje usta, oblizując przy okazji swoje.
- Nie drażnij się ze mną – dosłownie warknął. Naparł na mnie jeszcze bardziej. Nie ukrywam, że trochę się wystraszyłam. W głowie tworzyły mi się obrazy wściekłego taty. Odepchnęłam od siebie Justina, zakryłam twarz dłońmi i potrząsałam głową, próbując wyrzucić je z mojego umysłu.
Do moich uszu dobiegały prawdopodobnie uspakajające słowa, ale nie do końca mogłam cokolwiek zrozumieć. Wszystko co do mnie mówił, odbijało się echem, poza tym wpadało jednym uchem i wypadało drugim. Byłam bardziej skupiona na obrazach przed moimi oczami niż tym, co się do mnie mówi. Ocknęłam się dopiero kiedy moje dłonie chamsko zostały oderwane od mojej twarzy i otworzyłam oczy. Spotkałam zatroskane i przepraszające spojrzenie Justina.
- Spokojnie, jesteś bezpieczna – mówił szeptem. - Wiesz o tym prawda? Nie potrafiłbym cię skrzywdzić. Krzywdząc ciebie, skrzywdziłbym siebie. Nie wybaczyłbym sobie tego.
Unikałam cały czas jego wzroku i tak naprawdę w tym momencie nie chciałam być przez niego dotykana.
- Justin – zaczęłam szeptem. Byłam lekko roztrzęsiona. Co jeśli te myśli jednak będą wracać częściej? Do końca życia będę się z nimi męczyć? Nie wiem ile czasu zajmie mi oswojenie się ze wszystkim. Nie chcę, żeby to trwało zbyt długo. Cholera.
- Spójrz na mnie – powiedział miękko.
- Nie, Justin. Zostaw mnie.
- Van, musisz...
- Nie, Justin, idź. Chcę być sama – chciałam, żeby wyszło stanowczo, ale nie do końca wiem, czy mi się udało.
Potarł kark dłonią i w końcu odsunął się ode mnie na bezpieczną, jak dla mnie, odległość. Przez chwilę staliśmy w ciszy. Ja tylko czekałam na to, aż on wyjdzie. Właściwie też przygotowywałam się na jego słowa sprzeciwu, których w ostateczności nie usłyszałam. To dziwne, zawsze mi się wydawało, że to on zawsze kończy rozmowy. Dał mi to odczuć na przykład dzisiaj w samochodzie.
Odeszłam od drzwi, prosto na łóżko. Opadłam bezwładnie na miękkie poduszki i wzięłam kilka głębszych wdechów. Ten człowiek wyjdzie, czy nie wyjdzie?
- Ale gdyby coś, zawołasz mnie, tak? - dopytywał się.
- Tak, wyjdź już.
Ostatnie co usłyszałam, to jego zrezygnowane westchnienie i odgłos zatrzaskiwanych drzwi. Od razu pożałowałam, że pozwoliłam mu zostawić mnie samą. Tak bardzo nienawidzę samotności, szczególnie w takich momentach. Przewróciłam się na plecy, przymknęłam oczy i zajęłam myśli przyjemnymi rzeczami. Nic nie przychodziło mi do głowy oprócz dzisiejszego wypadu nad jezioro. Musimy to kiedyś powtórzyć. Tak, musimy.
Zaczęłam się zastanawiać nad tym, jak długo jeszcze będę musiała znosić i oglądać scenę gwałtu przed oczami. Poczułam łzy napływające do moich oczu z prędkością światła. Pociągnęłam nosem, przewróciłam się na brzuch i schowałam głowę w poduszkę. Nie chcę żeby ktoś usłyszał jak topię łzy w pościeli. Chcą mi pomóc, rozumiem to, ale nie pomogą. Sama sobie muszę pomóc, nie potrzebuję ich łaski.
Z takim podejściem do życia łatwiej jest robić cokolwiek. Wstałam, otarłam ostatnią spływającą łzę, chwyciłam moje ciepłe kapcie wraz z dresami i zwykłą bokserką i zatrzasnęłam się w łazience. Chwyciłam ręcznik, który leżał na ciepłym grzejniku i przykryłam się nim. Tak naprawdę dopiero teraz odczułam, jak bardzo jest mi zimno. Moja szczęka zaczęła drżeć, co doprowadziło do tego, że zaczęłam szczękać zębami. Mimo ogromnej niechęci zdecydowałam się zrzucić z siebie brudne ciuchy i mokrą bieliznę. Dreszcze obeszły całe moje ciało, na szczęście w samej łazience było cieplej niż w innych pomieszczeniach tego domu. Osuszyłam lekko ciało ciepłym ręcznikiem i na chwilę przykryłam się nim. Stojąc tak przez kilka dobrych minut, zapomniałam o otaczającym mnie świecie. Dosłownie zatkało mnie na parę dobrych chwil. Wgapiona w kafelki, usłyszałam pukanie do drzwi. Zamrugałam dwa razy, przenosząc wzrok na moje odbicie. Westchnęłam głośno i poinformowałam Justina, że zaraz zejdę. Czy on nie potrafi beze mnie żyć? Chwili spokoju...
Zrzuciłam leniwie ręcznik na podłogę. Na moim ciele pojawiło się momentalnie morze dreszczy. Szybko naciągnęłam na siebie suchą bieliznę, a zaraz po niej ciuchy. Jedyne czego mi brakowało do szczęścia, to moich ciepłych kapci, dużej bluzy Justina i ciepłego napoju.
Zeszłam na dół, gdzie czekał już na mnie Justin. Pattie jak zawsze zajmowała się czymś w kuchni. Uśmiechnęłam się do chłopaka niepewnie. Odwzajemnił mój gest, puszczając przy tym oczko. Złapał mnie za biodra i pociągnął do tyłu, kiedy przechodziłam obok niego. W wyniku wylądowałam prosto na jego kolanach.
- Nie jest ci zimno? - spytał, gdy zauważył gęsią skórkę na moich rękach.
Nawet nie dał mi szansy na odpowiedź, tylko wstał bez słowa i poszedł do pokoju. Wzruszyłam ramionami i postanowiłam zajrzeć do Pattie.
- Pomóc ci w czymś? - zagadnęłam zaraz po przekroczeniu progu kuchni.
- Nie musisz, już wszystko gotowe.
Wyglądała na taką zmęczoną, zrobiło mi się jej szkoda.
- Jesteś pewna? Może idź odpocznij? - chwyciłam ją za ramię i posłałam zmartwione spojrzenie.
Dosyć sługo rozważała moją propozycję, ale w końcu stanęło na moim i udała się do swojej sypialni. Wstawiłam wodę na herbatę, której tak bardzo teraz pragnęłam. Justin dołączył do mnie i wręczył mi swoją dużą, ciepłą bluzę. Zaśmiałam się pod nosem, bo jeszcze parę chwil temu akurat o tym myślałam. Trochę niezdarnie włożyłam ją na siebie. Czułam się co najmniej jakbym miała na sobie duży worek.
- Teraz lepiej – powiedział Justin, unosząc kciuk do góry.
- Wybierasz się gdzieś? - westchnęłam, kiedy ujrzałam, że do tej pory nie zdjął swoich butów.
Przytaknął głową przygryzając wargę. Wyglądał dosyć niewinnie, ale przeczuwałam, że chłopak knuje coś złego.
- W zasadzie chciałem iść do chłopaków. Zobaczyć jak żyją i jak sobie beze mnie radzą.
Szukałam w jego wyrazie twarzy jakiegoś znaku, czegokolwiek, co wskazałoby na to, że kłamie. Nie znalazłam dosłownie nic podejrzanego, więc przytaknęłam jedynie głową, oznajmiając, że przyjęłam tę wiadomość i że się na to zgadzam.
- Dasz sobie radę? - upewniał się.
- A dlaczego nie? - prychnęłam. - Czuję się tu jak w domu.
Wzruszył ramionami – Uważaj na siebie. I unikaj noży – dodał nagle, mówiąc całkiem poważnie.
- Ta – mruknęłam pod nosem i spuściłam wzrok na szklankę, w której znajdowała się torebka z herbatą.
Podszedł do mnie niepewnie, uniósł palcami mój podbródek i złożył soczysty pocałunek na moich ustach.
- Do zobaczenia później – mruknął smutno.
Pokręciłam głową. - Chyba nie umrzesz z tęsknoty, co? Czuję się, jakbyś odchodził na zawsze.
- Nie, nie umrę. Będzie mi po prostu smutno bez ciebie.
Nic już więcej nie powiedział. Wyszedł z domu, a ja przez salonowe okno obserwowałam jak wsiada do samochodu i odjeżdża.
Usłyszałam odgłos zagotowującej się wody. Odwróciłam się i chwyciłam gorący czajnik, uważając, żeby się nie poparzyć. Znając moja niezdarność, oparzenie byłoby mi pisane. Obeszło się bez tego. Z gotowym napojem przeszłam do salonu i włączyłam sobie telewizję. Skacząc po kanałach doszedł do mnie dźwięk pukania do drzwi. Myśląc, że to Justin, westchnęłam zdenerwowana i wstałam z kanapy. Poczłapałam do przedpokoju i odłożyłam herbatę na komodę.
Otworzyłam drzwi. – Justin, po co pu... - moje serce stanęło. - Co ty tu robisz?
Oddech przyspieszył, serce przyspieszyło, ciało całe się trzęsło.
Przed moimi oczami stała Kim.
- Mogłabym wejść? - mruknęła pod nosem. - Chciałabym porozma...
- Sądzę, że nie mamy o czym – powiedziałam najpewniej jak potrafiłam, mimo tego, że w głębi duszy cieszyłam się, że ją widzę.
- Daj mi chociaż szansę.
Prawdopodobnie wygoniłabym ją, gdyby nie to, że ujrzałam łzy zbierające się w jej oczach. Odsunęłam się od drzwi i dałam jej trochę przestrzeni. Zamknęłam za nią drzwi, wzięłam moją herbatę i wróciłam przed ekran.
- Siadaj – poklepałam miejsce obok siebie. - Tak właściwie – zaczęłam, wyłączając urządzenie. - Skąd wiesz, że tutaj teraz mieszkam?
- Tak naprawdę, to najprawdziwszy przypadek.
Ruchem ręki nakazałam jej, by mówiła dalej.
- Raz jechałam z Dianą samochodem – zaczęła przysiadając się do mnie. - Widziałam jak wychodzisz z tego domu z bratem. Kazałam jej stanąć, chciałam do ciebie podejść, porozmawiać, dowiedzieć się, co u ciebie słychać. Ona zrobiła odwrotnie, przyspieszyła. Nie pozwoliła mi utrzymywać z tobą kontaktu.
- Dlaczego? - dopytywałam się z niedowierzaniem.
Musiałam się naprawdę mocno powstrzymywać, żeby nie wybuchnąć. Zacisnęłam mocno szczękę i czekałam na dalszą 'opowieść' Kim.
- Cóż, Diana uważała, że teraz będziesz próbowała zwrócić na siebie uwagę, bo masz problemy. Nie podzielałam jej zdania, ale nie potrafiłam się sprzeciwić. Znasz mnie...
Zaczęłam zastanawiać się nad tym, czy naprawdę byłam taka zła, że Diana miała o mnie takie zdanie. Zawsze im służyłam pomocą. Nawet w najmniejszych sprawach, a gdy sama chciałam poprosić o radę, stwierdziła, że jestem ta zła. Odebrała mi moją najlepszą przyjaciółkę.
- Tak naprawdę to nigdy jej nie ufałam. Czułam, że zaprzyjaźnianie się z nią to zły wybór – dodała.
Prawda jest taka, że z Kim znamy się od kołyski, a Diana doszła do nas na początku liceum. Tak naprawdę aż do tej pory nie zauważyłam, jak bardzo zmieniły się stosunki pomiędzy mną a Kim. Nie widziałam tego, jak ona wszystko skutecznie niszczy. Nie raz kiedy byłam z nią sam na sam, mówiła same złe rzeczy na nią. Zawsze ją pocieszałam i wmawiałam sobie, że mówi tak tylko dlatego, że jest na nią zła. Głupia, myślałam, że naprawdę tak nie myśli.
- A ja tak bardzo chciałam ci pomóc – dodała po jakimś czasie, trochę ciszej.
Uśmiechnęłam się wewnętrznie, na zewnątrz pozostawałam twarda.
- Skoro ona tak bardzo chciała nas teraz rozdzielić... Co ty tutaj robisz?
W pierwszej chwili nie zrozumiała przesłania moich słów. Próbowałam znaleźć jaśniejszy sposób wyjaśnienia jej, o co mi chodzi.
- Nie powinnaś być teraz z nią? Nie będzie na ciebie zła, że jej nie posłuchałaś i... jesteś tutaj?
- Pokłóciłyśmy się...
- I tylko dlatego do mnie przyszłaś?
- Nie! Pokłóciłyśmy się o ciebie. Cały czas nalegałam, żeby się z tobą zobaczyć, a ona coraz bardziej zdenerwowana, nie pozwalała mi iść odwiedzić cię. Nie wiedziałam co się z tobą dzieje, co robisz, gdzie się znajdujesz, czy nic ci nie jest, bo sama też nie dawałaś znaku życia, nie dzwoniłaś do mnie.
- Ty też do mnie nie dzwoniłaś.
- Diana sprawdzała moje każde połączenie, co mnie doprowadzało do szału. Bardzo wszystkiego pilnowała, sprawdzała każdym możliwym sposobem, czy mam z tobą kontakt. Czułam się przy niej, jak przy mojej mamie, jak w klatce, nawet jeszcze gorzej.
- Czyli, że... Ona nie wie, że tu jesteś?
- Zwariowałaś? Zabiłaby mnie chyba, jakby się dowiedziała. Nie rozumiem jej... Przyjaźniłyśmy się.
- Kiedy zaczęło się... to?
- To znaczy? - spojrzała na mnie nagle.
Zamyśliłam się przez chwilę, szukając odpowiedniego słowa, czy zdania.
- Którego dnia Diana zaczęła mówić ci takie rzeczy o mnie...
- Te, że będziesz próbowała zwrócić na siebie uwagę? - przytaknęłam. - Cóż. Mniej więcej wtedy, kiedy zaczęłaś spotykać się z Justinem.
- Co Justin ma z tym wspólnego? - oburzyłam się. Niech nie zwalają na niego nic, on przynajmniej cały czas był ze mną.
- Mówiła, że on jest niebezpieczny i to widać, że będziesz miała przez niego problemy i będziesz przychodziła z nimi do nas.
- Sądzę, że od tego są przyjaciółki, żeby pomagać w takich sytuacjach, a nie odwracać się i mieć siebie nawzajem w dupie.
Kim wzruszyła ramionami. Czułam się teraz trochę winna, że nie walczyłam o nią. Nie interesowałam się tym, co się u niej dzieje. Przecież znam ją bardzo dobrze i wiem, że otwarcie nie powie drugiemu człowiekowi, co się z nią dzieje, co jej nie pasuje...
- Dlaczego do mnie z tym nie przyszłaś, nie powiedziałaś nic na ten temat? - powiedziałam już spokojniej, żeby nie musiała czuć się niczemu winna.
- Nie wiem... Miałaś swoje sprawy, i Justina...
- To że go mam, wcale nie oznacza, że będę miała ciebie w dupie. Myślałam, że mi ufasz.
- Ufam, Van. Jesteś jedyną osobą, której ufam.
Przyciągnęłam ją do siebie i bardzo mocno przytuliłam. Tęskniłam za tym. I za nią. Za wszystkim. Jeszcze w tym momencie wróciły wszystkie nasze miłe wspomnienia, nasze przygody. Czas, w którym byłyśmy tak beztrosko szczęśliwe.
- Chyba już pójdę – westchnęła.
Szybko złapałam ją za rękę i nakazałam zostać w miejscu.
- Nie, trzeba nadrobić czas, w którym nie rozmawiałyśmy – powiedziałam stanowczo.
- Jesteś pewna? - zapytała z niedowierzaniem, jakby myślała, że znienawidzę ją na zawsze, kiedy ja kocham ją najmocniej na świecie.
- Jasne, chcesz herbaty? - wstałam z kanapy udając się do kuchni.

___________________________________
Cóż, chciałam być miła i dodać coś, żebyście mieli ode mnie prezent na mikołajki, a so!
Miłego czytania xx