niedziela, 30 czerwca 2013

Rozdział 2

Justin's POV

- Żartujesz?! - Steven rozmawiał z kimś przez telefon, będąc przy tym bardzo podekscytowanym. – Spieprzył sprawę? Jeżeli ona przeżyje i na niego doniesie, to Nathan będzie skoń... Nie no w sumie masz rację, za bardzo będzie się bała, ale sam fakt, że jemu coś nie wyszło, mnie uszczęśliwia.
Gdy usłyszałem słowa, że Nathanowi coś nie wyszło, moje oczy się rozszerzyły. Czułem wewnętrzne szczęście.
- Dobra, stary, kończę. Przekażę wszystko szefowi – Jezu, nienawidzę gdy tak na mnie mówią, wkońcu to moi kumple. Steven rzucił słuchawką i zwrócił się do mnie. - Przyłapany! HA! Właściwie szkoda mi tej dziewczyny, ale niech sobie z nią robi co mu się żywnie podoba, ważne że popełnił mały, malutki błąd. W sumie nie ucierpi na tym, ale jako, że jest moim wrogiem, cieszy mnie każde jego potknięcie.
- Wow, stary, spokojnie. O co ci kurwa chodzi? - zapytałem poirytowany.
- Słuchaj, Silence został przyłapany na morderstwie, przez jakąś dziewczynę. Uwięził ją w swojej żałosnej piwnicy. Pewnie zaraz będzie po niej, co nas to w sumie obchodzi... ale no nie mów, że się nie cieszysz? Wkońcu twój największy wróg zaliczył jakąś wpadkę.
Zacząłem się mocno zastanawiać. W sumie, szkoda tej dziewczyny. Przyłapała go, wkońcu komuś się to udało, policja uważa go za świętego. Ale z drugiej strony co mnie to obchodzi...
- Kto ci to przekazał?
- Sebastian, a kto inny? - po tych słowach wziąłem telefon i jak najszybciej zatelefonowałem do Sebastiana.
- Justin, co ty robisz? - zapytał zdziwiony Steven.
- Zamknij się... Halo? Sebastian? Jesteś z Chrisem?
- Tak, a co? Pomóc ci w czymś? - w jego głosie słyszałem rozbawienie.
- Ta dziewczyna... Udowodniła nam, że Silence nie jest taki „niedoprzyłapania”.
- I co w związku z tym?
- Jedźcie do domu tego skurwysyna i przywieźcie mi ją tu...

Vanessa's POV.

Siedziałam w jego piwnicy przywiązana łańcuchami do jakiegoś prętu. Bałam się. Moje serce nie wyrabiało, czułam jak wali w mojej klatce piersiowej. Było ciemno. Boję się ciemności. Słyszałam u góry jakieś głosy. Zapewne ten chuj dobrze się bawił ze swoimi kumplami. Nagły wybuch śmiechu gdzieś z góry dobiegł do moich uszu, tak, on na pewno się dobrze bawił, w czasie gdy ja męczyłam się sama ze sobą. W sumie czego więcej mogłam się spodziewać po moim porywaczu. Nagle odłączyłam się od świata i zaczęłam myśleć o mojej rodzinie. O NIE! Kompletnie zapomniałam o moim ojcu, o moim bracie. Kompletnie nie wiem gdzie są, co się z nimi dzieje. Na pewno mocno się martwią, nigdy nie wracałam późno do domu. Nie mogłam wcześniej zadzwonić, bo zostawiłam telefon w domu. Yhh, głupia ja. Poczułam jak w moich oczach zbierają się łzy. Wiedziałam już, że nigdy ich nie zobaczę. Poczułam ostry ból przy nadgarstkach. Odwróciłam głowę w ich kierunku. Łańcuch ostro ściskał moje nadgarstki ze sobą i zaczęła lecieć krew. To mój najmniejszy problem w tej chwili.
Myśląc tak, zleciało około dwadzieścia minut. Dobrze, że nie było zegarka, jego tykanie doprowadziłoby mnie do szału. Ustawiłam się w wygodniejszej pozycji, uważając, aby nikt mnie nie usłyszał. Jednak po chwili usłyszałam bardzo wolne kroki. Drzwi, również powolnie, otworzyły się. Przerażona spojrzałam w ich kierunku. W pomieszczeniu znalazł się dosyć wysoki blondyn. Nawet całkiem przystojny. CO JA MÓWIĘ, ON MI ZARAZ PEWNIE COŚ ZROBI, A JA ZWRACAM UWAGĘ NA JEGO WYGLĄD! Ale jakby nie patrzeć, twarz miał miłą i spokojną. Rozejrzał się po piwnicy, chyba mnie szukał. Spojrzał w końcu w moim kierunku. Zaczęłam szybciej oddychać. Blondyn zamknął drzwi i po cichu do mnie podszedł.
- Błagam, nie rób mi krzywdy.
- Ciii, spokojnie. Nie krzycz – powiedział jak najciszej się dało.
- Jak mnie nie zostawisz to zacznę się drzeć – syknęłam, próbując przy tym pokazać, że się go nie boję.
- Nie pyskuj, i tak wiem, że się mnie boisz. Nie masz się czego bać, przyszedłem cię odbić, a teraz siedź cicho i pozwól mi to zrobić – wskazał w kierunku moich rąk. Wahałam się, zaufać – nie zaufać, zaufać – nie zaufać. Zaufałam, co innego mogłam zrobić. Podszedł do mnie i jakimś małym „wytrychem” otworzył zamek(trochę mu to zajęło), a łańcuchy opadły.
- Jezu, wszystko w porządku? - zapytał zmartwiony, patrząc na moje ręce.
- Mhm, a co, martwisz się o mnie? - powiedziałam z ironią w głosie, nadal mu do końca nie ufałam...
- Wolałbym Cię dostarczyć do mojego kumpla w jednym kawałku – uśmiechnął się do mnie, to było czarujące. Kurwa, Van, ogarnij się w końcu.
- Gdzie mnie zabierasz? - wystraszyłam się, może chciał mnie zabrać na górę do tego chuja?
- Do domu mojego sze...
- A już w nim nie jeste... - przerwałam mu, po czym on mi przerwał.
- Nie, Nathan to mój wróg, właściwie mój i moich kumpli – złapał mnie za rękę i zaczął prowadzić w stronę drzwi. Poczułam ostry ból i się wyrwałam. Odwrócił się do mnie zdziwiony, ale po chwili zrozumiał. Tym razem chwycił moją dłoń, upewnił się, że nikogo nie ma na drodze i poszliśmy do góry.
- Na zewnątrz czeka mój kumpel, musimy się wydostać, żeby nam się udało musisz cicho stawiać kroki i się nie od... - na drodze stanął nam ten cały 'Nathan'. Mój wybawca szybko wyjął nóż i dźgnął go w nogę. Nathan nie spodziewał się tego i zaczął się drzeć, najwyraźniej z bólu. Szybko wybiegliśmy z domu. Zdziwiło mnie, że tak łatwo nam to wyszło. Już sobie wyobrażałam scenę, jak Nathan bije się z blondaskiem. Podbiegliśmy do ciemnego auta, w którym siedział już jakiś brunet. Szybko wsiadłam na tyły auta i zapięłam pas. Blondynek natomiast usiadł na przednim siedzeniu, obok kierowcy.
- No witaj, mała – powiedział koleś za kierownicą, po czym uśmiechnął się zalotnie.
- Chris, nie pierdol tylko jedź, nie mamy czasu na żarty – skarcił go blondyn. Byłam mu za to wdzięczna. Nie chciałam, żeby ktokolwiek cokolwiek mówił do mnie, byłam za bardzo zmęczona.
Oparłam głowę o szybę i zaczęłam myśleć o tym, co dalej będzie ze mną. Zastanawiałam się, czy dobrze zrobiłam ufając im. W każdym razie to lepsze, niż siedzenie w tej piwnicy, z myślą, że nie dożyję rana.
* * *
Lekko przysypiałam, gdy nagle usłyszałam głos Chrisa, oznajmiający że jesteśmy na miejscu. Wysiadłam z auta i ujrzałam ładny, skromny domek. Z zewnątrz wyglądał na zadbany, ciekawe jak wyglądało od wewnątrz. Poczułam jak moje kolana miękną, upadłam na chodnik.
- Sebastian, weź ją zanieś do środka. Ja wolę jej nie dotykać, Tobie chyba ufa bardziej – powiedział Chris uśmiechając się do mnie.
A więc blondyn miał na imię Sebastian... Bez problemu wziął mnie na ręce. W środku panował porządek, mniej więcej. Nie było aż tak źle. Zaczęłam się zastanawiać, czy mieszka tu jakaś kobieta, raczej wątpiłam, żeby mężczyźni potrafili posprzątać w domu.
- Zaniosę Cię do pokoju gościnnego, nie otwieraj okien dla własnego bezpieczeństwa, ok? - wyczułam troskę w jego głosie, uroczo. - No i obiecaj, że nie będziesz próbowała zwiać – powiedział to pół żartem, pół serio.
- Jasne, nie ma sprawy.
Gdy już znalazłam się w pokoju gościnnym, Sebastian ułożył mnie na łóżku i powiedział, że mam poczekać. Ktoś miał mnie odwiedzić. Co oni ode mnie chcą do kurwy nędzy. Przejechał kciukiem po fioletowym siniaku znajdującym się na mojej twarzy. Złożył pocałunek na zdrowym poliku, spojrzałam na niego zszokowana. Co on sobie wyobrażał? W końcu wyszedł i zostałam sama. Ciekawe ile będę czekać na mojego gościa. Zapewne będzie to ich szef. Kurwa, co ja mu powiem? Do czego jestem mu potrzebna?
Pomyślałam sobie, że mam ich wszystkich w dupie i poszłam spać.
_______________________________________________________________
Póki co nie jest za ciekawie, ale to dopiero drugi rozdział. Mam już ich napisane 7.
Jak napiszę rozdział 8 to tu dodam 3. :)
A co do komentarzy, wiem że to może być podobne do Dangera, starałam się nie kopiować tego w 100%.
Zaczęłam to pisać, bo widać, że opowiadania w stylu Dangera się ludziom podobają i dlatego też jest pełno kopii. :)

piątek, 28 czerwca 2013

Rozdział 1

Spojrzałam na zegarek. Widniała godzina 17:58. Świetnie, spóźnię się na własną imprezę urodzinową.
- Tato, proszę, możesz jechać trochę szybciej? - popędzałam go.
- Skarbie, jedziemy 70 na godzinę, przy ograniczeniu do 60, więc nie narzekaj - spojrzałam na niego zdenerwowana - Nie martw się, zdążymy.
- Mam nadzieję, nie chciałabym się spóźnić na własne uro...
- Już jesteśmy, kochanie - przerwał mi, po czym odetchnęłam z ulgą.
Odczekałam jeszcze parę sekund, by trochę ochłonąć i wysiadłam z auta. Upewniłam się szybko, czy wszystko jest na swoim miejscu i weszłam do klubu. Czekało tam na mnie około dwieście pięćdziesiąt osób. Większość znałam jedynie z widzenia ze szkoły, ale mimo wszystko cieszyłam się, że zechcieli przyjść na moją imprezę.
Na wejściu przywitały mnie moje przyjaciółki - Kim i Diana, a zaraz po nich mój młodszy brat – Matt. Porozmawiałam jeszcze z paroma osobami, dziękując im za przybycie. Wyciągnęłam moje przyjaciółki na parkiet i zaczęłyśmy tańczyć we trójkę. DJ zapodawał naprawdę świetne kawałki, które wszystkim wpadały do gustu. Czułam, że to będą udane urodziny.
Po około dwudziestu minutach, trochę zdyszana poszłam się czegoś napić. Barman podał mi mój ulubiony sok pomarańczowy z lodem. Podeszło do mnie parę osób i złożyło mi życzenia. Gratulowali mi też udanej imprezy. Dowiedziałam się od nich, że wszyscy świetnie się bawią. Błagam, ludzie. To tylko zwykła impreza. Co prawda DJ-a zamawiał mój ojciec, ale skoro im się tak podoba, nie będę narzekać...
* * *
- Dziewczyny dochodzi 21, chodźcie może pójdziemy na taras i odpoczniemy od tej głośnej muzyki - zaproponowała Diana.
Usiadłyśmy na tarasie i od razu poczułyśmy ulgę. Cisza... Spokój. Dosłyszalny był tylko szum morskich fal. Moim marzeniem było wyprawić urodziny w klubie, znajdującym się gdzieś blisko plaży. Mój tata doskonale o tym wiedział i wziął to pod uwagę wybierając klub. Jedno marzenie mogę odhaczyć z listy.
- No Van, jak ci się podoba twoja impreza?-zaczepiła mnie Kim.
- Szczerze mówiąc nie miałam pojęcia, że aż tyle osób zgodzi się tu przyjść. W dodatku dużo osób podchodziło do mnie i chwaliło lokal, dobrą muzykę i takie tam. Jak na razie jest zajebiście - powiedziałam, po czym zwróciłam się do nich - Siedzimy tu już jakieś 3 godziny, poznałyście kogoś fajnego? Oczywiście mówię tu o chłopakach.
- No ja w sumie poznałam jednego gościa, ale okazało się, że jest gejem - gdy to usłyszałam parsknęłam śmiechem. Biedna Kim, zawsze miała pecha co do facetów.
- Ty nas się nie pytaj, nas bardziej interesuje, czy ty kogoś poznałaś - powiedziała Diana.
- Właściwie nie, nie rozmawiałam z nikim specjalnym. Potańczyłam trochę z Mattem, trochę z tatą. Potem przyszłam do Was i jakoś czas zleciał – zdziwiło mnie, że właściwie nic nie robiąc czas tak szybko upłynął.
Nagle usłyszałam jakiś krzyk wewnątrz budynku. Szybko popędziłam do środka i próbowałam przepchać się przez tłum ludzi, który zebrał się wokół „czegoś”. Ktoś chwycił mnie za ramię. Podskoczyłam z przerażenia i odwróciłam się. Zobaczyłam mojego tatę, który dał mi znać, że idzie za mną. Odetchnęłam z ulgą, ale zaczęłam się martwić o Matta. Na szczęście po chwili zauważyłam go idącego za moim tatą. Szłam dalej i myślałam, że nigdy się nie dopcham. W końcu udało mi się dotrzeć i moim oczom ukazało się trzech narąbanych w trzy dupy debili. Bójka. Na moich urodzinach. Modliłam się przez miesiąc, żeby nie było żadnych afer podczas moich urodzin. Wkońcu jest to mój dzień. Ważny dla mnie dzień.
- Policja jest w drodze! – usłyszałam gdzieś w tłumie. Świetnie, jeszcze tylko policji mi tu brakuje. Dzięki, ludzie. Nie znałam tych gości. Szczerze mówiąc, nawet nie wiem, czy byli oni z mojej szkoły, czy przypatoczyli się tak po prostu, żeby się narąbać i wywołać aferę poprzez bójkę.
- Van! Co się dzieje?! - zapytała zaskoczona Diana. Nawet zdążyłam zapomnieć, że Kim i Diana były tu ze mną.
- Sama do końca nie wiem, ale z tego co widzę, nie jest za ciekawie. Wezwali policję – Kim spojrzała na mnie zaskoczona tą wiadomością. Strach w jej oczach był zauważalny.
- Policja? Ale prze... - przerwało jej wtargnięcie policjantów do klubu
- Prosimy wszystkich o nie wychodzenie nigdzie poza teren lokalu! - byłam przerażona. Nie wiedziałam co teraz będą mówić o mnie ludzie. Nie chciałam słyszeć plotek na mój temat.
- Kto organizował tutaj dyskotekę? - zapytał młody, całkiem nawet przystojny policjant. Wyglądał na miłego człowieka, uspokoiło mnie to trochę.
- Ja, proszę pana – podeszłam do niego. W jego oczach widziałam troskę, a zarazem zdziwienie.
- Młoda damo – powiedział spokojnie. - Muszę zadać ci parę pytań. Pojedziesz ze mną.
* * *
Siedziałam w jakimś pomieszczeniu z tym, całkiem seksownym policjantem. Co ja właśnie powiedziałam? W każdym bądź razie, siedziałam z nim jakąś godzinę... Może dwie. Nie widziałam nigdzie żadnego zegarka, a bardzo chciałam wiedzieć, która godzina i o której będę mogła wyjść do domu.
- Vanesso, widzę że już cię mocno zmęczyłem tymi pytaniami – uśmiechnął się do mnie. On był naprawdę bardzo czarujący i nic na to nie poradzę.
- Tak, szczerze mówiąc nie chcę już nic słyszeć o tym incydencie – zaczęłam bawić się moimi palcami ze zdenerwowania. Byłam trochę przybita tą sytuacją i nie odważyłam się spojrzeć mu w oczy – Mogłabym już wrócić do domu? - spojrzałam wreszcie na niego. Moje oczy wyrażały ogromny smutek. Chciałam wzbudzić w nim trochę poczucia winy... Chyba mi się udało, bo trochę się zmartwił.
- Ależ oczywiście. Zaraz wezwę któregoś z moich kolegów i cię odw...
- Nie, nie. Przejdę się. Mam blisko do domu – przerwałam mu szybko. Wolałam się przejść, pooddychać trochę świeżym powietrzem. Uspokoić się trochę.
- Jesteś pewna? Może ci się coś stać – to było urocze, że zaczął się martwić, jednak starałam się mieć to w dupie, był chyba trochę starszy ode mnie. Nie umiałam określić jego wieku.
- Tak, jestem pewna – nigdy nie bałam się chodzić nocami po pustych ulicach. To było takie tajemnicze, uwielbiałam to.
- W takim razie, życzę miłej nocy – wstał i uścisnął moją dłoń.
- Nawzajem – uśmiechnęłam się lekko i wyszłam.
Do drzwi odprowadził mnie jakiś starszy policjant. Wyszłam na zewnątrz i miłe chłodne powietrze buchnęło w moją twarz. Poczułam wolność. W końcu zero pytań, zero odpowiedzi, tylko ja i moje myśli. Ruszyłam w stronę mojego domu. Po paru minutach z ciemnej uliczki wyszło pare „dresów”. Nie chciałam kłopotów i musiałam skierować się w stronę parku. Był on trochę przerażający, ale przechodziłam nim często i nigdy nic specjalnego mi się nie stało. Nie zapowiadało się na żadne niebezpieczeństwo.
Usłyszałam głosy. Gdzieś pomiędzy krzakami dwaj mężczyźni rozmawiali. Nie wyglądało, żeby się lubili. Z początku spokojnie rozmawiali, potem jeden z nich trochę się zdenerwował. Znajdowali się w takim miejscu, jakby nie chcieli być przez nikogo przyłapani. Zaczęli się szarpać. Wyższy z nich nagle wyciągnął nóż. Przerażona, po cichu schowałam się za krzakami. Gdybym poszła przed siebie, albo bym się odezwała, zauważyliby mnie, a to nie skończyłoby się za dobrze. Jeszcze by mnie zgwałcili. W myślach miałam najczarniejsze scenariusze. Zauważyłam jak chłopak uniósł nóż, z zamiarem wbicia go w ciało drugiego. Nie chciałam na to patrzeć więc zacisnęłam mocno powieki. Usłyszałam krzyk, i po jakimś czasie zapadła głucha cisza. Przeszedł mnie nieprzyjemny dreszcz. Serce waliło niczym młotem. Byłam świadkiem zabójstwa. Nie chcę znowu łazić po komisariatach. Nie chciałam, żeby powtórzyło się to, co działo się po śmierci mojej mamy. Poczekałam jeszcze chwilę i otworzyłam oczy. Widziałam tylko leżące ciało, tego drugiego nie było. To było przerażające. Zaczęłam się rozglądać. Pusto. Byłam pewna, że nikogo nie ma w pobliżu gdy nagle...
- Sądzę, że popełniłaś ogromny błąd wybierając tą drogę – usłyszałam za moimi plecami...
_________________________________________________________________
Startuję z rozdziałem pierwszego dnia wakacji, miło.
Przepraszam za jakiekolwiek błędy... Nie jestem jakaś wybitnie uzdolniona jeśli chodzi o pisanie.
Proszę Was, abyście ocenili i powiedzieli, nad czym mam jeszcze popracować etc. :)