piątek, 6 grudnia 2013

Rozdział 29

Nie obyło się od narzekań Pattie i różnego typu wywodów, które usłyszeliśmy kilka sekund po przekroczeniu progu domu. Kobieta cały czas krzyczała na Justina, że przez niego i przez naszą kąpiel w jeziorze mógł mnie narazić na ryzyko przeziębienia się, albo nawet na jakąś poważniejszą chorobę. Justin i ja mieliśmy ogromny ubaw przez to, jak bardzo zdenerwowana była na niego Pattie. Biedny musiał uspakajać ją przez najbliższe kilka minut. Z ogromnym spokojem i miękkim głosem tłumaczył swojej mamie, że tak naprawdę nic się nie stało, że wszystko jest dobrze. Każdy normalny, zbuntowany nastolatek raczej sprzeczał by się ze swoimi rodzicami, ale nie Justin. On był aniołem. Nie miałam pojęcia, że tacy jeszcze istnieją. Woli spędzać czas ze mną niż z Chrisem, albo Sebastianem... Jeszcze jest Steven. Gdzie oni wszyscy się podziali? Dawno ich nie widziałam.
- O czym myślisz? - zagadnął mnie Justin. Momentalnie przeniosłam wzrok z przypadkowego punktu na podłodze, na jego czekoladowe oczy. Oh, tak. Ten widok jest o wiele ciekawszy od jakiejś zwykłej szarej wykładziny.
- Umm, ja? - udawałam, że nie wiem o co chodzi.
- Tak, ty – zaśmiał się. Uwielbiam, gdy Justin ma dobry humor. Ma wtedy takie żywe oczy, w których mogłabym zamieszkać. Nie żeby w innych momentach nie miał pięknych oczu... Znaczy. Ugh, nieważne!
- Van! - pomachał mi dłonią przed twarzą. Zamrugałam i potrząsnęłam głową, ponownie na niego patrząc. - Co się dzieje?
Nie pozwolił mi nic powiedzieć, od razu pociągnął mnie za rękę i zaprowadził do „naszego” pokoju. Nie można się zamyślić? Co ja mam mu powiedzieć? „Słuchaj Justin, myślałam o tobie, kocham cię”. Na pewno nie.
- Słuchaj – powiedział stanowczo po tym, jak przygwoździł mnie do drzwi. On chyba tak bardzo lubi, kiedy ma nade mną kontrolę i kiedy nie mam jak przed nim uciec. - Powiesz mi o co chodzi? Właściwie to nie powinno być pytanie a raczej rozkaz – dodał.
Spuściłam wzrok nie mogąc już dłużej topić się w jego oczach. Niestety w tym samym momencie chwycił mój podbródek i zmusił mnie na spojrzenie na niego. Justin, nienawidzę cię.
- Umm, Justin, nic się nie dzieje przecież – przygryzłam wargę ze zdenerwowania.
- Nie rób tak – mruknął ochrypłym głosem. W sekundę zmienił się z kochanego Justina na... nie wiem kogo. Oczu mu pociemniały i teraz mówił przez zaciśnięte zęby.
Zabawimy się, Justin.
- Jak? - przekrzywiłam lekko głowę i wpuściłam na swoje usta zadziorny uśmieszek. - Tak? - powtórzyłam gest i obserwowałam bacznie jak Justin przenosi wzrok na moje usta, oblizując przy okazji swoje.
- Nie drażnij się ze mną – dosłownie warknął. Naparł na mnie jeszcze bardziej. Nie ukrywam, że trochę się wystraszyłam. W głowie tworzyły mi się obrazy wściekłego taty. Odepchnęłam od siebie Justina, zakryłam twarz dłońmi i potrząsałam głową, próbując wyrzucić je z mojego umysłu.
Do moich uszu dobiegały prawdopodobnie uspakajające słowa, ale nie do końca mogłam cokolwiek zrozumieć. Wszystko co do mnie mówił, odbijało się echem, poza tym wpadało jednym uchem i wypadało drugim. Byłam bardziej skupiona na obrazach przed moimi oczami niż tym, co się do mnie mówi. Ocknęłam się dopiero kiedy moje dłonie chamsko zostały oderwane od mojej twarzy i otworzyłam oczy. Spotkałam zatroskane i przepraszające spojrzenie Justina.
- Spokojnie, jesteś bezpieczna – mówił szeptem. - Wiesz o tym prawda? Nie potrafiłbym cię skrzywdzić. Krzywdząc ciebie, skrzywdziłbym siebie. Nie wybaczyłbym sobie tego.
Unikałam cały czas jego wzroku i tak naprawdę w tym momencie nie chciałam być przez niego dotykana.
- Justin – zaczęłam szeptem. Byłam lekko roztrzęsiona. Co jeśli te myśli jednak będą wracać częściej? Do końca życia będę się z nimi męczyć? Nie wiem ile czasu zajmie mi oswojenie się ze wszystkim. Nie chcę, żeby to trwało zbyt długo. Cholera.
- Spójrz na mnie – powiedział miękko.
- Nie, Justin. Zostaw mnie.
- Van, musisz...
- Nie, Justin, idź. Chcę być sama – chciałam, żeby wyszło stanowczo, ale nie do końca wiem, czy mi się udało.
Potarł kark dłonią i w końcu odsunął się ode mnie na bezpieczną, jak dla mnie, odległość. Przez chwilę staliśmy w ciszy. Ja tylko czekałam na to, aż on wyjdzie. Właściwie też przygotowywałam się na jego słowa sprzeciwu, których w ostateczności nie usłyszałam. To dziwne, zawsze mi się wydawało, że to on zawsze kończy rozmowy. Dał mi to odczuć na przykład dzisiaj w samochodzie.
Odeszłam od drzwi, prosto na łóżko. Opadłam bezwładnie na miękkie poduszki i wzięłam kilka głębszych wdechów. Ten człowiek wyjdzie, czy nie wyjdzie?
- Ale gdyby coś, zawołasz mnie, tak? - dopytywał się.
- Tak, wyjdź już.
Ostatnie co usłyszałam, to jego zrezygnowane westchnienie i odgłos zatrzaskiwanych drzwi. Od razu pożałowałam, że pozwoliłam mu zostawić mnie samą. Tak bardzo nienawidzę samotności, szczególnie w takich momentach. Przewróciłam się na plecy, przymknęłam oczy i zajęłam myśli przyjemnymi rzeczami. Nic nie przychodziło mi do głowy oprócz dzisiejszego wypadu nad jezioro. Musimy to kiedyś powtórzyć. Tak, musimy.
Zaczęłam się zastanawiać nad tym, jak długo jeszcze będę musiała znosić i oglądać scenę gwałtu przed oczami. Poczułam łzy napływające do moich oczu z prędkością światła. Pociągnęłam nosem, przewróciłam się na brzuch i schowałam głowę w poduszkę. Nie chcę żeby ktoś usłyszał jak topię łzy w pościeli. Chcą mi pomóc, rozumiem to, ale nie pomogą. Sama sobie muszę pomóc, nie potrzebuję ich łaski.
Z takim podejściem do życia łatwiej jest robić cokolwiek. Wstałam, otarłam ostatnią spływającą łzę, chwyciłam moje ciepłe kapcie wraz z dresami i zwykłą bokserką i zatrzasnęłam się w łazience. Chwyciłam ręcznik, który leżał na ciepłym grzejniku i przykryłam się nim. Tak naprawdę dopiero teraz odczułam, jak bardzo jest mi zimno. Moja szczęka zaczęła drżeć, co doprowadziło do tego, że zaczęłam szczękać zębami. Mimo ogromnej niechęci zdecydowałam się zrzucić z siebie brudne ciuchy i mokrą bieliznę. Dreszcze obeszły całe moje ciało, na szczęście w samej łazience było cieplej niż w innych pomieszczeniach tego domu. Osuszyłam lekko ciało ciepłym ręcznikiem i na chwilę przykryłam się nim. Stojąc tak przez kilka dobrych minut, zapomniałam o otaczającym mnie świecie. Dosłownie zatkało mnie na parę dobrych chwil. Wgapiona w kafelki, usłyszałam pukanie do drzwi. Zamrugałam dwa razy, przenosząc wzrok na moje odbicie. Westchnęłam głośno i poinformowałam Justina, że zaraz zejdę. Czy on nie potrafi beze mnie żyć? Chwili spokoju...
Zrzuciłam leniwie ręcznik na podłogę. Na moim ciele pojawiło się momentalnie morze dreszczy. Szybko naciągnęłam na siebie suchą bieliznę, a zaraz po niej ciuchy. Jedyne czego mi brakowało do szczęścia, to moich ciepłych kapci, dużej bluzy Justina i ciepłego napoju.
Zeszłam na dół, gdzie czekał już na mnie Justin. Pattie jak zawsze zajmowała się czymś w kuchni. Uśmiechnęłam się do chłopaka niepewnie. Odwzajemnił mój gest, puszczając przy tym oczko. Złapał mnie za biodra i pociągnął do tyłu, kiedy przechodziłam obok niego. W wyniku wylądowałam prosto na jego kolanach.
- Nie jest ci zimno? - spytał, gdy zauważył gęsią skórkę na moich rękach.
Nawet nie dał mi szansy na odpowiedź, tylko wstał bez słowa i poszedł do pokoju. Wzruszyłam ramionami i postanowiłam zajrzeć do Pattie.
- Pomóc ci w czymś? - zagadnęłam zaraz po przekroczeniu progu kuchni.
- Nie musisz, już wszystko gotowe.
Wyglądała na taką zmęczoną, zrobiło mi się jej szkoda.
- Jesteś pewna? Może idź odpocznij? - chwyciłam ją za ramię i posłałam zmartwione spojrzenie.
Dosyć sługo rozważała moją propozycję, ale w końcu stanęło na moim i udała się do swojej sypialni. Wstawiłam wodę na herbatę, której tak bardzo teraz pragnęłam. Justin dołączył do mnie i wręczył mi swoją dużą, ciepłą bluzę. Zaśmiałam się pod nosem, bo jeszcze parę chwil temu akurat o tym myślałam. Trochę niezdarnie włożyłam ją na siebie. Czułam się co najmniej jakbym miała na sobie duży worek.
- Teraz lepiej – powiedział Justin, unosząc kciuk do góry.
- Wybierasz się gdzieś? - westchnęłam, kiedy ujrzałam, że do tej pory nie zdjął swoich butów.
Przytaknął głową przygryzając wargę. Wyglądał dosyć niewinnie, ale przeczuwałam, że chłopak knuje coś złego.
- W zasadzie chciałem iść do chłopaków. Zobaczyć jak żyją i jak sobie beze mnie radzą.
Szukałam w jego wyrazie twarzy jakiegoś znaku, czegokolwiek, co wskazałoby na to, że kłamie. Nie znalazłam dosłownie nic podejrzanego, więc przytaknęłam jedynie głową, oznajmiając, że przyjęłam tę wiadomość i że się na to zgadzam.
- Dasz sobie radę? - upewniał się.
- A dlaczego nie? - prychnęłam. - Czuję się tu jak w domu.
Wzruszył ramionami – Uważaj na siebie. I unikaj noży – dodał nagle, mówiąc całkiem poważnie.
- Ta – mruknęłam pod nosem i spuściłam wzrok na szklankę, w której znajdowała się torebka z herbatą.
Podszedł do mnie niepewnie, uniósł palcami mój podbródek i złożył soczysty pocałunek na moich ustach.
- Do zobaczenia później – mruknął smutno.
Pokręciłam głową. - Chyba nie umrzesz z tęsknoty, co? Czuję się, jakbyś odchodził na zawsze.
- Nie, nie umrę. Będzie mi po prostu smutno bez ciebie.
Nic już więcej nie powiedział. Wyszedł z domu, a ja przez salonowe okno obserwowałam jak wsiada do samochodu i odjeżdża.
Usłyszałam odgłos zagotowującej się wody. Odwróciłam się i chwyciłam gorący czajnik, uważając, żeby się nie poparzyć. Znając moja niezdarność, oparzenie byłoby mi pisane. Obeszło się bez tego. Z gotowym napojem przeszłam do salonu i włączyłam sobie telewizję. Skacząc po kanałach doszedł do mnie dźwięk pukania do drzwi. Myśląc, że to Justin, westchnęłam zdenerwowana i wstałam z kanapy. Poczłapałam do przedpokoju i odłożyłam herbatę na komodę.
Otworzyłam drzwi. – Justin, po co pu... - moje serce stanęło. - Co ty tu robisz?
Oddech przyspieszył, serce przyspieszyło, ciało całe się trzęsło.
Przed moimi oczami stała Kim.
- Mogłabym wejść? - mruknęła pod nosem. - Chciałabym porozma...
- Sądzę, że nie mamy o czym – powiedziałam najpewniej jak potrafiłam, mimo tego, że w głębi duszy cieszyłam się, że ją widzę.
- Daj mi chociaż szansę.
Prawdopodobnie wygoniłabym ją, gdyby nie to, że ujrzałam łzy zbierające się w jej oczach. Odsunęłam się od drzwi i dałam jej trochę przestrzeni. Zamknęłam za nią drzwi, wzięłam moją herbatę i wróciłam przed ekran.
- Siadaj – poklepałam miejsce obok siebie. - Tak właściwie – zaczęłam, wyłączając urządzenie. - Skąd wiesz, że tutaj teraz mieszkam?
- Tak naprawdę, to najprawdziwszy przypadek.
Ruchem ręki nakazałam jej, by mówiła dalej.
- Raz jechałam z Dianą samochodem – zaczęła przysiadając się do mnie. - Widziałam jak wychodzisz z tego domu z bratem. Kazałam jej stanąć, chciałam do ciebie podejść, porozmawiać, dowiedzieć się, co u ciebie słychać. Ona zrobiła odwrotnie, przyspieszyła. Nie pozwoliła mi utrzymywać z tobą kontaktu.
- Dlaczego? - dopytywałam się z niedowierzaniem.
Musiałam się naprawdę mocno powstrzymywać, żeby nie wybuchnąć. Zacisnęłam mocno szczękę i czekałam na dalszą 'opowieść' Kim.
- Cóż, Diana uważała, że teraz będziesz próbowała zwrócić na siebie uwagę, bo masz problemy. Nie podzielałam jej zdania, ale nie potrafiłam się sprzeciwić. Znasz mnie...
Zaczęłam zastanawiać się nad tym, czy naprawdę byłam taka zła, że Diana miała o mnie takie zdanie. Zawsze im służyłam pomocą. Nawet w najmniejszych sprawach, a gdy sama chciałam poprosić o radę, stwierdziła, że jestem ta zła. Odebrała mi moją najlepszą przyjaciółkę.
- Tak naprawdę to nigdy jej nie ufałam. Czułam, że zaprzyjaźnianie się z nią to zły wybór – dodała.
Prawda jest taka, że z Kim znamy się od kołyski, a Diana doszła do nas na początku liceum. Tak naprawdę aż do tej pory nie zauważyłam, jak bardzo zmieniły się stosunki pomiędzy mną a Kim. Nie widziałam tego, jak ona wszystko skutecznie niszczy. Nie raz kiedy byłam z nią sam na sam, mówiła same złe rzeczy na nią. Zawsze ją pocieszałam i wmawiałam sobie, że mówi tak tylko dlatego, że jest na nią zła. Głupia, myślałam, że naprawdę tak nie myśli.
- A ja tak bardzo chciałam ci pomóc – dodała po jakimś czasie, trochę ciszej.
Uśmiechnęłam się wewnętrznie, na zewnątrz pozostawałam twarda.
- Skoro ona tak bardzo chciała nas teraz rozdzielić... Co ty tutaj robisz?
W pierwszej chwili nie zrozumiała przesłania moich słów. Próbowałam znaleźć jaśniejszy sposób wyjaśnienia jej, o co mi chodzi.
- Nie powinnaś być teraz z nią? Nie będzie na ciebie zła, że jej nie posłuchałaś i... jesteś tutaj?
- Pokłóciłyśmy się...
- I tylko dlatego do mnie przyszłaś?
- Nie! Pokłóciłyśmy się o ciebie. Cały czas nalegałam, żeby się z tobą zobaczyć, a ona coraz bardziej zdenerwowana, nie pozwalała mi iść odwiedzić cię. Nie wiedziałam co się z tobą dzieje, co robisz, gdzie się znajdujesz, czy nic ci nie jest, bo sama też nie dawałaś znaku życia, nie dzwoniłaś do mnie.
- Ty też do mnie nie dzwoniłaś.
- Diana sprawdzała moje każde połączenie, co mnie doprowadzało do szału. Bardzo wszystkiego pilnowała, sprawdzała każdym możliwym sposobem, czy mam z tobą kontakt. Czułam się przy niej, jak przy mojej mamie, jak w klatce, nawet jeszcze gorzej.
- Czyli, że... Ona nie wie, że tu jesteś?
- Zwariowałaś? Zabiłaby mnie chyba, jakby się dowiedziała. Nie rozumiem jej... Przyjaźniłyśmy się.
- Kiedy zaczęło się... to?
- To znaczy? - spojrzała na mnie nagle.
Zamyśliłam się przez chwilę, szukając odpowiedniego słowa, czy zdania.
- Którego dnia Diana zaczęła mówić ci takie rzeczy o mnie...
- Te, że będziesz próbowała zwrócić na siebie uwagę? - przytaknęłam. - Cóż. Mniej więcej wtedy, kiedy zaczęłaś spotykać się z Justinem.
- Co Justin ma z tym wspólnego? - oburzyłam się. Niech nie zwalają na niego nic, on przynajmniej cały czas był ze mną.
- Mówiła, że on jest niebezpieczny i to widać, że będziesz miała przez niego problemy i będziesz przychodziła z nimi do nas.
- Sądzę, że od tego są przyjaciółki, żeby pomagać w takich sytuacjach, a nie odwracać się i mieć siebie nawzajem w dupie.
Kim wzruszyła ramionami. Czułam się teraz trochę winna, że nie walczyłam o nią. Nie interesowałam się tym, co się u niej dzieje. Przecież znam ją bardzo dobrze i wiem, że otwarcie nie powie drugiemu człowiekowi, co się z nią dzieje, co jej nie pasuje...
- Dlaczego do mnie z tym nie przyszłaś, nie powiedziałaś nic na ten temat? - powiedziałam już spokojniej, żeby nie musiała czuć się niczemu winna.
- Nie wiem... Miałaś swoje sprawy, i Justina...
- To że go mam, wcale nie oznacza, że będę miała ciebie w dupie. Myślałam, że mi ufasz.
- Ufam, Van. Jesteś jedyną osobą, której ufam.
Przyciągnęłam ją do siebie i bardzo mocno przytuliłam. Tęskniłam za tym. I za nią. Za wszystkim. Jeszcze w tym momencie wróciły wszystkie nasze miłe wspomnienia, nasze przygody. Czas, w którym byłyśmy tak beztrosko szczęśliwe.
- Chyba już pójdę – westchnęła.
Szybko złapałam ją za rękę i nakazałam zostać w miejscu.
- Nie, trzeba nadrobić czas, w którym nie rozmawiałyśmy – powiedziałam stanowczo.
- Jesteś pewna? - zapytała z niedowierzaniem, jakby myślała, że znienawidzę ją na zawsze, kiedy ja kocham ją najmocniej na świecie.
- Jasne, chcesz herbaty? - wstałam z kanapy udając się do kuchni.

___________________________________
Cóż, chciałam być miła i dodać coś, żebyście mieli ode mnie prezent na mikołajki, a so!
Miłego czytania xx

czwartek, 7 listopada 2013

Rozdział 28

WAŻNE!
Zgubiłam moją listę informowanych, więc robię nową. Jeśli chcesz być informowana, po prostu napisz jakiś 'namiar' na siebie. Najlepiej tt :)

Siedziałam skulona, wgapiona w okno. Miałam zamiar odgadnąć, gdzie jedziemy. Po pewnym czasie skutecznie odciągnął mnie od tego piękny profil mojego chłopaka. Czy on jest moim chłopakiem? Czy my jesteśmy razem? Według mnie tak, ale czy według niego też? A co jeśli robię sobie niepotrzebną nadzieję? Nie, Justin taki nie jest... Nie oszukałby mnie. Ma oczy anioła, twarz anioła. Tylko skrzydeł brak.
Złapałam się na tym, że na niego patrzę kiedy zauważyłam, jak kącik jego ust się lekko unosi. Automatycznie odwróciłam głowę w drugą stronę i poczułam jak się rumienię. Justin zaśmiał się cicho, ale nic nie powiedział. I dobrze, bo zawstydziłabym się jeszcze bardziej.
Kiedy już myślałam, że to mamy już za sobą i udajemy, że nic się nie stało, nagle się odezwał.
- O czym myślałaś?
Zmarszczyłam brwi, kiedy dostrzegłam, że jego mięśnie się napinają, a żyłka na szyi się uwydatniła. Dlaczego tak bardzo obchodzi go to, o czym myślałam? Zbił mnie z tropu. Przecież nic nie zrobiłam, ani nie powiedziałam.
- Van, odpowiedz – powiedział grubym głosem, który był przerażający. Ale nie boję się go. Justina, nigdy.
- No powiedz!
- Ja, umm... o niczym specjalnym – potrząsnęłam głową.
No chyba nie przyznam się, że myślałam o nas, to by było zbyt krępujące... dla mnie. Może on ma jakieś dwie osobowości, bo przecież przed chwilą był taki radosny. Poprawiłam się nerwowo na siedzeniu, chcąc już wysiąść z tego auta.
- Wybacz, nie chciałem cię przestraszyć – westchnął. - Po prostu martwię się tym co masz w tej swojej głowie. Co jeszcze wymyślisz. A ja... - przerwał. Zauważyłam jak kulka w jego gardle podnosi się i pada. - Nie chcę cię stracić.
Poczułam jak obraz się rozmazuje i pierwsza łza spływa po moim policzku. Nie zapanowałam nad nimi, rozpłakałam się. Z jednej strony dlatego, że przypomniało mi się to wszystko, a z drugiej, cóż. Dlatego, że te słowa wypłynęły z jego ust. Powiedział to sam Justin. ON się o mnie martwi. Nie mogłam się nie wzruszyć.
Justin nie zorientował się, że płaczę, dopóki nie pociągnęłam nosem. Momentalnie przeniósł wzrok z drogi przed sobą, na mnie. Jak najszybciej mógł, zjechał na pobocze. Wyglądał śmiesznie taki zdezorientowany.
- Shh, nie płacz. Chodź tu – pociągnął mnie za rękę, próbując dać znać, że mam usiąść mu na kolanach.
Co?
Ostrożnie i trochę niezgrabnie usiadłam na nim okrakiem. Czułam się nieco dziwnie, ale to tylko Justin. Ignorowałam ból pomiędzy nogami, który został mi jeszcze po tamtym wydarzeniu. Nie był nie do zniesienia, ale przypominał o wszystkim. Chcę mieć ten rozdział już za sobą.
Wtuliłam się w niego i starałam się uspokoić. Cierpliwie czekał, aż się wypłaczę. Ręce miał oparte na moich biodrach, a usta, z których wydobywały się uspakajające słowa, przy moim uchu.
- W porządku? - spytał, kiedy już się uspokoiłam. - Rozmawiaj ze mną. Zrobiłem coś nie tak?
- Nie, tylko... Justin, ja ciebie też nie chcę stracić. Byłam głupia, to co zrobiłam, nie potrafię się pogodzić z myślą, że chciałam cię zostawić, zawładnęła mną jakaś inna osoba, nie wiem. Może po prostu nie zdawałam sobie sprawy, że aż tak się mną przejmujesz, ale w tamtym momencie myślałam... Myślałam, że mnie nienawidzisz.
- Jak mogłaś tak pomyśleć – pokręcił głową z niedowierzaniem. Na jego usta wkradł się nieśmiały uśmiech. - Tak naprawdę sam nie wiem do końca, co takiego do ciebie czuję, ale na pewno cię nie nienawidzę. To dla mnie nowe, dawno nie czułem nic takiego do żadnej dziewczyny. Prawdę mówiąc nikogo specjalnego nie spotkałem. Nie miałem czasu na te sprawy.
Skrzywiłam się na myśl, że jakaś inna dziewczyna mogłaby z nim być. Potrafię być straszną zazdrośnicą, Justin trochę kiepsko trafił, jeśli szukał kogoś wyluzowanego i kogoś kto da mu wolną przestrzeń.
- Gdy pierwszy raz cię ujrzałem, pomyślałem, że jesteś dosyć interesująca, ale nic poza tym. Byłem pewien, że spodobasz się Stevenowi, bo szczerze ci powiem, że jesteś w jego typie. Teraz jak o tym mówię i myślę, nie podoba mi się to. Co jak mi ciebie zabierze?
Uśmiechnęłam się pod nosem. Ja miałabym być czyimś typem? Nie jestem kimś niezwykłym, tylko przeciętną nastolatką, która ma plany na przyszłość.
- Justin, nie jestem dziwką. Dlaczego miałabym tak przeskakiwać z jednego kwiatka na drugi? Dopiero co uwolniłam się od Seby...
- Wiem, przepraszam. Nie chciałem, żeby to tak zabrzmiało. Kontynuując. Dopiero gdy ujrzałem, że podobasz się Sebastianowi, poczułem ukłucie w sercu, może to była zazdrość, nie potrafię tego stwierdzić. Pierwszy raz od tak bardzo dawna, poczułem coś do dziewczyny. Nie żebym był gejem... - zaśmiał się, ale szybko spoważniał. - Gdybym cię stracił, znienawidziłbym wszystko i wszystkich, bo ty jako jedyna obudziłaś we mnie takie poczucie... którego nawet nie potrafię opisać.
Bardzo chciałam w tym momencie coś powiedzieć, ale odebrało mi mowę. Justin niespodziewanie złączył nasze usta, a ja poczułam jakby między nami wybuchły fajerwerki. W moim brzuchu zagościło stado motyli i niespodziewanie poczułam, że chciałabym być jego. Cała jego. Cały strach wyparował, z nim jestem bezpieczna. Nie mogę całe życie uciekać od wszystkiego, przez to co się stało. Jedyne czego się boje, to bólu fizycznego.
Justin poprawił się na fotelu, przez co jak na zawołanie poczułam ból przechodzący przez całe moje ciało. Spięłam się, oderwałam od jego ust i syknęłam cicho.
- Nadal cię boli? - odchrząknął.
- Czasem, ale to nic Justin – przygryzłam wargę, czując się dziwnie mówiąc mu o tym.
- Nie martw się, nie spieszy mi się. Poczekam na ciebie.
Uśmiechnęłam się w duchu, że w dobie tych wszystkich przykrości, mam przy sobie takiego Justina, który nie jest jak wszyscy mężczyźni.
- Nie chcę, żebyś musiał się do mnie dostosowywać, Justin... - westchnęłam.
- A ja chcę, żeby to oddawało nasze uczucia. Nie chcę, by to był tylko zwykły stosunek, bo to nie na tym polega.
- Ja już zdecydowałam, Justin.
- Nie, nie zdecydowałaś. Jeszcze nie teraz Van. Koniec tematu – myślał, że jest stanowczy? Nie dam się...
- Jus...
Chłopak przerwał mi kolejnym pocałunkiem. Dobra, może jednak jest stanowczy. Nienawidzę go, ugh. Przejechał językiem po mojej dolnej wardze Jednak muszę przyznać, że lubię kiedy mnie tak całuje. Czuję wtedy błogi spokój i nie przejmuję się niczym. Jęknęłam niezadowolona, kiedy odsunął się ode mnie.
- Mmmm, powinienem to robić częściej - mruknął
- Tak, powinieneś – schowałam twarz w zagłębiu jego szyi, kiedy dotarło do mnie co powiedziałam.
Justin wydawał się być zadowolony, jakby tylko czekał, aż powiem coś, co mnie zawstydzi.
- Nie ma czego się wstydzić, wiesz? - szepnął prosto do mojego ucha. Poczułam falę dreszczy przechodzącą przez całe moje ciało. - A teraz wracaj na swoje miejsce, póki cię tu jeszcze nie przeleciałem. Jedziemy.
Uderzyłam go żartobliwie w ramię. Justin, udając że go to zabolało, skrzywił się i potarł ramię.
- Nie tak mocno, bo zrobisz mi krzywdę – przewróciłam oczami, sarkazm w jego głosie można było wyczuć na kilometr.
Ruszyliśmy w dalszą podróż, nie rozmawiając już o niczym, ale uśmiech nie schodził mi z twarzy. Przetwarzałam w głowie po sto razy, wszystko co mi powiedział. Miło jest czuć się być tą „jedną z niewielu”. Najgorsze będzie to, gdy będę musiała wrócić do szkoły i ½ dnia będę marnowała na naukę, zadania domowe, prace pisemne... Brak czasu dla Justina, nie przeżyję tego.
Zdziwiłam się, w momencie kiedy zorientowałam się, że jedziemy na plażę. Zachód słońca i plaża, Justin, jakiś ty romantyczny.
- Wysiadamy – wzdrygnęłam się na dźwięk jego głosu.
Otworzyłam drzwi po mojej stronie, a przyjemne powietrze buchnęło prosto w moją twarz, przy okazji rozwiewając moje włosy na boki. Byłam tak wpatrzona w zachód, że nie poczułam nawet jak Jus złapał mnie za rękę. Zauważyłam to dopiero, gdy pociągnął mnie za nią lekko, wyrywając mnie z osłupienia. Ruszyliśmy w stronę tafli. W obawie przed tym, co być może planował Justin, puściłam jego rękę i stanęłam w miejscu. O nie, ja nie chcę być wrzucana do wody. Usiadłam sobie samotnie i wpuściłam czyste powietrze do płuc. Wzięłam w dłoń trochę piasku, pozwalając mu przedzierać się między moimi palcami. Był taki delikatny i miękki, że właściwie mogłabym się na nim położyć i usnąć.
- Pilnuj – rozkazał Justin i rzucił swoje ciuchy obok mnie.
Podniosłam na niego wzrok. Moje oczy zatrzymały się na jego mięśniach brzucha. Mogłabym przysiąc, że moje źrenice się powiększyły, a Justin widząc moją reakcję, musiał być z siebie bardzo zadowolony. Mężczyźni.
Chłopak puścił mi oczko i poszedł prosto do wody. Dopiero teraz zdołałam zauważyć grupkę dziewczyn śliniących się na ich widok. Dobra, jakoś bym to nawet wytrzymała, gdyby nie fakt, że one były szczuplejsze i atrakcyjniejsze, już nie mówiąc o tym, że miały na sobie tylko bikini. Jest wiosna, jest chłodno, a woda prawdopodobnie jest zimna. Może i Justin nie zwracał na nie uwagi, ale ja tak i aż kipiałam złością! Wzięłam pierwszego, większego kamienia jakiego miałam pod ręką i rzuciłam jak najdalej potrafiłam. Musiałam się na czymś wyżyć.
Wzięłam jego ciuchy i podeszłam trochę bliżej wody, by mieć lepszy widok na Justina, a gorszy na te dziewczyny, które, kurwa, w dalszym ciągu obserwowały go i szeptały coś między sobą. Dawno ich chyba nikt nie wyszarpał za włosy.
Czy ja już wspominałam jak bardzo potrafię być zazdrosna?
Przerzuciłam wzrok z grupki dziewczyn ponownie na Justina i zauważyłam, że powoli wychodzi z wody i idzie w moją stronę. Przysięgam, wyglądał jak bóg seksu. Prawdopodobnie zabijałam go wzrokiem, bo gdy już znalazł się naprzeciwko mnie, spojrzał na mnie tym swoim podejrzliwym, ale też zatroskanym wzrokiem.
- W porządku? - przekrzywił lekko głowę.
Dyskretnie odwróciłam głowę w ich stronę, po czym nie wiedząc gdzie podziać oczy, spojrzałam na swoje stopy.
- No, wiem, pociągające są, nie? Myślisz, że zwróciły na mnie swoją uwagę? – drażnił się ze mną, nie ukrywam, że skutecznie.
Rzuciłam mu groźne spojrzenie, prychnęłam, odwróciłam się na pięcie i miałam zamiar odejść, ale zauważyłam jakiegoś nastolatka, który siedział w oddali. Miał założone słuchawki i prawdopodobnie wpatrywał się we mnie, co zamierzałam wykorzystać przeciwko Justinowi.
- Spójrz na niego. Pociągający jest, nawet w moim typie. Sądzisz, że mogę podejść i zagadać? - ruszyłam w jego stronę i w tym samym momencie Justin chwycił mnie za nadgarstek i przyciągnął jak najbliżej siebie.
- Dokąd to, młoda damo? - powiedział dosyć niskim i szorstkim głosem. Próbowałam wyrwać swoje nadgarstki z jego uścisku, ale chyba nie miałam na to siły, bo nie udało mi się. Westchnęłam przegrana i spojrzałam prosto w jego czekoladowe oczy.
- Puścisz mnie, czy nie? - warknęłam.
- Przecież wiesz, że żartowałem – wydął dolną wargę i zrobił słodką minę kota ze Shreka, które zawsze na mnie działały. Nienawidzę go za to.
- Tak, wiem.
- Zazdrośnica – mruknął cicho, żebym niedosłyszała.
Ponownie uderzyłam go w ramię.
- Przestań mnie bić! - oburzył się, aww. To takie słodkie. - Idziesz do wody? - rzucił nagle z nutką nadziei w głosie.
- Żartujesz sobie? Zimno jest.
- Wcale nie, woda jest akurat. No chodź.
Przewróciłam oczami, ale w ostateczności zgodziłam się i zaczęłam z siebie zdejmować ubrania. W pewnym momencie mięśnie Justina momentalnie się napięły. Jego wzrok powędrował na coś za mną. Tak, tam siedział ten „pociągający” koleś.
- Zazdrośnik – rzuciłam i skierowałam się w stronę wody.
- Ciekawe kto jest większym – krzyknął za mną.
Stanęłam na brzegu starając się ocenić sytuację, czy woda jest w miarę do wytrzymania. Poczułam ręce Justina oplatające mnie w talii i popychające lekko do przodu.
- Nie, nie, nie, nie, nie – pisnęłam, cofając się. - Daj mi się przyzwyczaić.
- Dobra, nie chcę cię zmuszać – mruknął z dziwną troską w głosie. Złożył krótki pocałunek na moim gołym ramieniu i wszedł głębiej. Chciałam go dogonić więc, nie zastanawiając się dłużej, rzuciłam się w pościg. Przyznam, woda była idealna.
- Czekaj! - krzyknęłam.
Justin odwrócił się w moją stronę. Rzuciłam się na niego i oboje wylądowaliśmy w wodzie. Podtopiłam go przez parę sekund, ale nie chciałam zrobić mu krzywdy, więc uwolniłam go spod wody, kiedy uznałam to za stosowne.
Położyłam się na wodzie i przymknęłam oczy. To tak bardzo potrafi zrelaksować człowieka. Dłonie Justina powędrowały na moje biodra i kierując się głębiej ciągnął mnie za sobą. Nawet nie zauważyłam kiedy zdążył aż tak daleko nas zaprowadzić, ale kiedy chciałam stanąć na nogi, nie poczułam dna i spanikowałam.
- O mój Boże, nie czuję dna – uczepiłam się Justina jak małpka jakiegoś drzewa. Oplotłam go nogami w pasie i dosłownie przykleiłam się do niego, nie chcąc go puszczać nigdy więcej.
Usłyszałam jego głośny śmiech i jęknęłam z niezadowolenia. Wszystko go tak bardzo bawi, nie rozumiem.
- Trzęsiesz się. Wracamy? - dopiero kiedy zwrócił mi na to uwagę, poczułam jak robi mi się zimno. Mruknęłam ciche „mhm” i poczułam jak Justin rusza się w stronę brzegu. Uf.
Byłam trochę zmęczona, więc położyłam głowę i przymknęłam oczy. Coś mi jednak nie dawało spokoju.
- Justin? Um...
- Co jest?
- No bo. Dlaczego tak bardzo się przejąłeś, kiedy nie pozwoliłam ci popchnąć mnie głębiej?
Między nami zapadła cisza, więc pomyślałam, że muszę mówić jaśniej.
- Wtedy na brzegu.
- Oh, więc – pomyślał chwilę, po czym odpowiedział. - Po prostu nie chcę, żebyś miała mnie za kogoś kto będzie cię do wszystkiego zmuszał. Nawet w takich błahych sprawach.
- Nie rozumiem, Justin. Dlaczego?
- Nie chcę, żebyś widziała we mnie swojego ojca, który jednak do czegoś cię zmusił...
_______________________________________
Chciałam, żeby rozdział był nieco dłuższy od wcześniejszych, ale wyszło tak samo. Mam nadzieję, że się spodoba. Nie szłam dzisiaj do szkoły, więc wykorzystałam to i napisałam dla was rozdział w 9 godzin woohoo! Miłego czytania.
ilysm x
@Nestlee_x3

niedziela, 20 października 2013

Rozdział 27

- TATA! - zawołał uradowany, na co spanikowałam i nie wiedziałam co teraz...
A co jak on do niego pobiegnie? Co jak ojciec mi go zabierze? Co jak on tutaj podejdzie! Nie dam rady sama sobie poradzić. Spanikowałam jeszcze bardziej, jak zauważyłam butelkę piwa położoną obok jego nogi. Znowu chlał. Skąd on ma na to w ogóle pieniądze?! Tyle pytań i zero odpowiedzi.
Nie spodziewałam się, że kiedykolwiek w ogóle go spotkam. Widok jego twarzy, zakapturzonej, ale jednak, wzbudził tyle wspomnień. Oczywiście tych złych, dobrych już nie przyjmowałam do mojego mózgu, jakby wyparowały. Przed oczami widziałam tylko te chwile, kiedy na mnie krzyczał, karcił za jakieś głupie przewinienia w szkole. Kiedy mnie dotykał. W moim organizmie wytworzyła się wola walki i przetrwania. Jeśli można to tak ująć. Próbowałam przemówić Mattowi do rozsądku, że to nie jest tata, tylko nieznajomy, który może mu przypominać tatę, bo go dawno nie widział. W tym momencie zdążył do nas podejść i bez jakiegokolwiek ostrzeżenia po prostą zaczął szarpać Matta za prawą rękę, żeby poszedł z nim. Ja trzymałam go za lewą i byłam gotowa uderzyć go.
Uderzyć go, czy nie? To jest mój tata! Moja rodzina! Nie powinnam go bić, mimo że on zrobił mi taką a nie inną krzywdę, do której przywykłam dosyć szybko. Jestem po prostu z natury silna i szybko potrafię pogodzić się z prawdą, jakakolwiek ona by nie była. Kiedy dowiedziałam się, że moja matka tak naprawdę nie chciała mnie i Matta, zamknęłam się w pokoju na parę godzin. Przemyślałam w ciszy parę spraw i doszłam do wniosku, że mam tatę, który mnie
KOCHAŁ. Jego miłość wystarczyła mi w zupełności. Oczywiście Matt póki co myślał, że mama pracuje gdzieś daleko. Była to właściwie prawda, ona gdzieś tam jest, ale gdzie? Nie wiem...
Ludzie przechodzili obok i nawet nie raczyli się ruszyć, by mi pomóc. Miałam ochotę zacząć się na nich wydzierać, bo przecież ja, kobieta, młoda – walczę o swojego brata z jakimś... No ja wiedziałam, że to mój ojciec, ale oni mogli myśleć, że może jakiś stary pedofil. W każdym razie, widzieli, że coś się dzieje, mogliby chociaż na policję zadzwonić cokolwiek!
W końcu po jakimś czasie ujrzałam jakiś zwykły samochód, który wyglądał znajomo. Zahamował z piskiem opon niedaleko parku. Ze środka wybiegł Justin. Co on tu przepraszam nagle robi? Nieważne, ważne, że mi pomoże! W mgnieniu oka znalazł się przy mnie, właściwie przy moim wyrodnym ojcu i odepchnął go od Matta. Wszystko działo się tak szybko, że nawet nie zdążyłam zauważyć, kiedy Justin go uderzył
i wylądował na zimnym chodniku. Zostawiłam brata tak naprawdę na pastwę losu, by uspokoić Justina na tyle, by nas stamtąd zabrał.
Zaczęłam rozglądać się naokoło i zauważyłam, że stoimy pośrodku tłumu. To wyglądało prawie jak tamtego dnia w moje urodziny. Przedzierałam się przez tłum, aby dotrzeć do środka zbiorowiska, żeby ujrzeć dwóch bijących się przybłęd.
Pokręciłam głową, aby wrócić do rzeczywistości i posłałam mu spojrzenie, które miało wyrażać... ból. Tak, chciałam w nim wzbudzić... Sama nie wiem co! Chciałam żeby odpuścił i tyle.
Wyraz jego twarzy złagodniał, wygładziły się zmarszczki, które utworzyły mu się z nerwów. - Chodź stąd, proszę – szepnęłam. Jeszcze przez jakiś czas stał i się zastanawiał. Prawdopodobnie sam był zdziwiony, że mi ulega. Czułam jakąś satysfakcje, bo się mnie słuchał. W jego oczach odnalazłam coś niepokojącego, co mnie trochę przeraziło. Chwycił mnie za rękę – przyznam, że trochę za mocno i pociągnął w stronę samochodu. Zawołałam szybko Matta, który od razu za nami pobiegł.
- Justin, puść, to boli – pisnęłam.
- Przepraszam – burknął ledwo dosłyszalnie
i puścił moją rękę.
Potarłam nadgarstek, z nadzieją, że nie będzie jakiegoś dużego śladu, mam już dość siniaków i innych takich...
Znaleźliśmy się już w wozie, gdy nagle coś mnie uderzyło. W pewnym sensie, oczywiście.
- Justin, ale my go mamy tak zostawić? - spytałam lekko spanikowana.
- A chcesz, żebym go zapakował do auta i żeby udał się z nami?
- No... nie... ale – jąkałam się.
- Nie panikuj, nic mu nie będzie – wyczułam w jego głosie pewnego rodzaju irytację, więc wolałam już nic nie mówić i o nic nie pytać.
Justin ruszył stamtąd z piskiem opon, nie trudno było zgadnąć, że był zły, mam tylko nadzieję, że nie na mnie, tylko na mojego ojca, czy coś. Przecież to nie moja wina, że on tam był, nie moja wina, że był narąbany w trzy dupy i nie moja wina, że mój młodszy brat tęskni za tatą. Chociaż, jakby się bliżej zastanowić, mogłam go zostawić w domu, wtedy kiedy uciekałam, ale co by była ze mnie za siostra. Jaki przykład bym dała mu na przyszłość. Gdyby tak było, w przyszłości być może nie miałabym z nim kontaktu, bo by mnie nienawidził za to, że go zostawiłam z „ojcem tyranem”.
Chciałabym, żeby to się zmieniło. Nie chcę takiego ojca. Chciałabym naprawdę mu pomóc, ale niestety... Boję się go. Przecież nie przyjdę po prostu do domu i nie obwieszczę mu, że zabieram go na terapię alkoholową, bo jego zachowanie nie jest normalne. Jestem ciekawa jak to wszystko dalej się potoczy. Matt będzie musiał zapomnieć o istnieniu mężczyzny, z którym spędzał dziennie większość swojego czasu? Szkoda mi go, cholera.
- Van, żyjesz? Jesteśmy na miejscu – Justin pomachał mi dłonią przed twarzą. Zamrugałam dwa razy i wróciłam do rzeczywistości.
- Oh, tak – burknęłam ledwo dosłyszalnie, wysiadając z auta. Zatrzasnęłam drzwiczki, poprawiłam włosy i ruszyłam w stronę domu
Pattie.
Weszłam do domu i od razu do moich nozdrzy dotarł zapach pieczonego kurczaka. Mruknęłam ciche 'mniam' i stanęłam w miejscu, zadurzając się w tym zapachu. Chwilę potem poczułam jak ktoś na mnie wpada. Odwróciłam się i, oh, no tak, to nikt inny jak Justin.
- Uważaj jak chodzisz i na co wchodzisz, kochanie – zaśmiałam się.
- Wchodźcie, wchodźcie. Obiad zaraz będzie gotowy! - usłyszeliśmy wesoły głos Pattie, dobiegający z kuchni.
Zdjęłam szybko buty i powędrowałam do kuchni. Usiadłam przy blacie i jak grzeczna, mała dziewczynka czekałam na obiad.
- Ale ty nie jesz – obwieścił Justin wchodząc do kuchni, trzymając za rękę mojego brata. To był taki uroczy widok, że niechcący wymsknęło mi się głośne „aww”. Ale zaraz...
- Co? Dlaczego? - oburzyłam się. - Żartujesz sobie? Głodna jestem!
Westchnął i pokręcił głową – Ile można jeść – burknął pod nosem. Myślał, że nie usłyszałam? Może nie miałam usłyszeć.
- Żebyś się nie zdziwił – odezwał się nagle Matt, co bardzo mnie rozśmieszyło. - Ona je całymi dniami! - dodał po chwili.
- Matt, przestań. To nie jest prawda – sprzeciwiałam się. - Też byś coś zjadł.
- Widzisz? Nie dość, że dużo je, to jeszcze mnie w to wciąga – odpowiedział zabawnym, cieniutkim głosem.
- Dobra, dobra, siadajcie już i jemy – przerwała nam Pattie. Ta kobieta wiedziała, kiedy przerwać beznadziejną rozmowę. Dobra, może nie była beznadziejna, ale... ja tyle nie jem!
Zajadaliśmy się pysznym kurczakiem i sałatką. Bawiło mnie, jak widziałam Matta, któremu od jedzenia aż uszy się trzęsły. Pamiętam, jak jeszcze niedawno był małym niejadkiem i trzeba było go zmuszać do jedzenia. Jak razem z tatą robiliśmy wszystko, żeby tylko zjadł chociaż jedną małą kromkę chleba.
Poczułam czyjąś ciepłą rękę na moim kolenia, na co od razu spojrzałam w bok i spotkałam oczy Justina, pytające „czy wszystko dobrze?”. Posłałam mu przelotny uśmiech i odwróciłam głowę, z powrotem spoglądając na Matta. Był szczęśliwy, cieszyło mnie to.
- Przeproszę was na chwilę – powiedziałam nagle i odeszłam od stołu, prosto do łazienki. Odchodząc, czułam na sobie palący wzrok Justina.
Oparłam się o umywalkę i spuściłam głowę. Byłam zmęczona, a najgorsze było to, że tęskniłam za moimi przyjaciółkami, nie wiem gdzie są i co robią. Nic nie wiem. Nawet do szkoły nie chodzę, ale za parę dni do niej wrócę, może wtedy będzie lepiej, wrócę do zwykłej codzienności i już będzie jak dawniej. Może nie do końca jak dawniej, ale przynajmniej w jakimś stopniu. Spuściłam głowę i wzięłam kilka głębszych wdechów. Jak mogłam dopuścić do tego, co jest teraz? No jak? Powinnam od razu reagować, na te jego wybryki z alkoholem. Może gdyby mama ze mną była... W tym momencie do moich oczu napłynęły łzy. Za mamą też tęsknię, ale wiem, że ona już nie wróci. Nie daje znaku życia, nie wiem co robi, gdzie jest, czy ma innego faceta, może jakieś dzieci. Byłoby mi miło, gdybym dowiedziała się, że mam przyrodnie rodzeństwo. Chciałabym je poznać. Pytanie, czy moja mama jeszcze żyje. Może coś się stało i już jej tu nie ma? Nie, nie chcę tak myśleć. Nie mogę!
Usłyszałam ciche pukanie do drzwi. Oh, niech zgadnę – Justin?
- Kto tam? - spytałam, ocierając łzy wierzchem dłoni. Drzwi się otworzyły.
- Mogę? - usłyszałam delikatny, kobiecy głos.
- Pattie? - zdziwiłam się. - Przepraszam, myślałam, że to Justin.
- Może mam wyjść? - powiedziała niepewnie.
- Nie, nie. Jest dobrze.
Przez chwilę stałyśmy w milczeniu, trochę niezręcznej ciszy, a ja czułam się... głupio.
- Wszystko dobrze?
Spojrzałam na nią i przytaknęłam głową. - Tak, tak. Jestem tylko trochę zmęczona i mam wszystkiego dosyć.
- Czyli, że coś się stało wcześniej? - dopytywała się.
Widząc jej smutek, od razu zaprzeczyłam. Chyba myślała, że stało się coś pomiędzy mną a Justinem.
- Między nami nic się nie stało, Pattie – westchnęłam. - Boję się tego, co jest pomiędzy mną a moim ojcem. Nie chcę go już spotykać. Przynajmniej nie wtedy, kiedy jestem gdzieś z Mattem.
- Spokojnie, postaramy się, żeby nic złego się wam nie działo, od tego tu jesteśmy.
Podeszła do mnie i przytuliła mocno. Poczułam się jak w ramionach mojej prawdziwej mamy, to było piękne.
- Zbiorowy przytulas! - krzyknął Matt, który pojawił się nie wiadomo skąd i do nas podbiegł. Zaśmiałam się i razem z Pattie zaprosiłyśmy go do uścisku.
- Mogłabym zostać na chwilę sama z moim bratem? - poprosiłam kobietę.
Chwyciłam go za rękę i zaprowadziłam na kanapę do salonu. Usiadłam na środku kanapy i wzięłam chłopca na kolana. Zanim zdążyłam się odezwać, przemówił Matt.
- Chcesz rozmawiać o tacie, prawda? - spytał smutno i przytulił się do mnie.
- Tak, skąd wiesz? - zmarszczyłam brwi.
- Bo się denerwujesz.
Zaczęłam się poważnie zastanawiać nad tym, czy to dziecko nie ma wrodzonych specjalnych zdolności. Jak na swój wiek, był dosyć mądrym chłopcem i zawsze potrafił wyczuć moje emocje. Prawie zawsze.
- Posłuchaj, braciszku.
- Van, ja już nie chcę do niego – powiedział nagle.
Jego nagła zmiana naprawdę mnie zszokowała. Coś mu zrobił i tego nie zauważyłam?
- Dlaczego, skarbie? - ucałowałam go w czoło.
- Wystraszyłem się go wtedy w parku – usłyszałam jak jego głos się załamuje. Skrzywdzony dziewięciolatek, szkoda mi go.
- Ja też – westchnęłam. - Nie płacz, proszę – powiedziałam szybko, gdy poczułam jak w moich oczach ponownie zbierają się łzy.
Wtulił się we mnie, co bardzo rozczuliło Pattie, która stała z boku i przyglądała się całej sytuacji.
Kołysałam się, żeby uspokoić brata. On nie może być teraz smutny. Taki młody chłopiec powinien żyć pełnią życia, jest taki mały i niewinny. Jego dzieciństwo powinno być cudowne i niezapomniane.
Przez dobry kwadrans siedzieliśmy w ciszy, dopóki nie zorientowałam się, że mały zasnął. Ostrożnie położyłam go na kanapie i przykryłam kocem, który leżał po drugiej stronie kanapy. Najchętniej położyłabym się obok niego i odpoczęła razem z nim, ale chyba powinnam pojechać do przyjaciółek i wszystko wyjaśnić. Chcę wiedzieć, co u nich się dzieje, czy wszystko w porządku. Wstałam, poszłam wziąć prysznic i się przebrać, jak najszybciej potrafiłam. Zamknęłam się w łazience, z nadzieją, że Justin się do niej nie dostanie. Nie chcę, żeby wspomnienia wróciły. W najbliższym czasie o seksie sobie może biedak pomarzyć. Właściwie, byłam mu wdzięczna, że tak na mnie nie naciskał. Dla niego to się chyba nie liczyło tak bardzo, jak dla niektórych chłopaków. A wydawałoby się, że to taki „zły chłopiec”.
Rzuciłam ciuchy w kąt i weszłam pod ciepły strumień. Uwielbiam chłodne prysznice, ale dzisiaj potrzebowałam ciepłego. Mruknęłam cicho, czując ukojenie. Chwyciłam żel kokosowy i rozsmarowałam po całym ciele. Poczułam dziwne orzeźwienie, odprężenie. Najchętniej zostałabym tam na zawsze, ale nie mogę. Wszystko co dobre, kiedyś się kończy.
Wychodząc spod prysznica zorientowałam się, że nie wzięłam sobie świeżych ciuchów. Założyłam bieliznę i z nadzieją, że Justina nie będzie w pokoju, po cichu wyszłam z łazienki. Chłopak leżał na łóżku z rękami za głową i skrzyżowanymi nogami. Widząc mnie w samej bieliźnie, zaświeciły mu się oczy. Poczułam jak z zażenowania zakręciło mi się w głowie, po czym zrobiło mi się dziwnie gorąco. Zarumieniłam się – tak, to na pewno to.
Chłopak oblizał usta, nie ruszając się z miejsca. Zakryłam się ręcznikiem. Brawo, Van. Ty i twój refleks. Mogłam od razu się zakryć.
Podeszłam do torby, stojącej bliżej łazienki niż łóżka, na szczęście. Wybrałam byle jakie ciuchy, byleby kolorystycznie pasowało i uciekłam z powrotem do łazienki. Zatrzasnęłam drzwi i dobiegł do moich uszu śmiech Justina. Uśmiechnęłam się pod nosem i pokręciłam głową.
Włożyłam na siebie ciuchu, włosy upięłam w luźnego kucyka, tak jak najbardziej lubię i wróciłam do pokoju.
- Chyba lepiej ci było w bieliźnie – mruknął.
- Serio? - posłałam mu złowrogie spojrzenie. - Wychodzę - dodałam tonem, nie przyjmującym sprzeciwu.
- Co?! - oburzył się.
- Nie buntuj się, chłopcze – drażniłam się, wychodząc z pokoju.
Zbiegłam na dół, chcąc wyjść, zanim Justin będzie kazał mi zostać. Nie będzie mi mówił co mam robić, mimo że to urocze. Ubierając moje tenisówki, poczułam jak ktoś (Justin) szarpie mnie za nadgarstek i przyciąga do siebie.
- Nie wychodź – szepnął prosto w moje usta. Wciągnęłam mocno powietrze, nie chcąc siać paniki. To tylko Justin, on mi nic nie zrobi... nie zrobi... nie zrobi... nie...
Zamknął mnie w swoich ramionach. Czując jego zapach, uspokoiłam się, ale gdzieś wewnątrz nadal czułam nutkę niepewności.
- Justin, muszę – jęknęłam.
- Nic nie musisz, chciałem cię gdzieś zabrać.
Powiedział to takim stanowczym tonem, że bałam się sprzeciwić, ale jednak to zrobiłam.
- Muszę porozmawiać z dziewczynami, dowiedzieć się czegoś.
- Nie, nie teraz. Nie dzisiaj. Musisz się zrelaksować i spędzić miło czas – powiedział, jakby najlepiej wiedział co teraz będzie dla mnie najlepsze. Bo wiedział.
- Dlaczego musisz być taki – jęknęłam ponownie.
- Jaki?
- „Cześć, jestem Justin, wiem co jest dla ciebie najlepsze.” - powiedziałam dziwnym głosem, który miał być interpretacją jego głosu.
- Ktoś musi, a jak nie ja, to kto? - zrobił minę niewinnego chłopca, którą tak uwielbiałam. - A teraz chodź – powiedział, ubierając swoje buty.
- Ale dokąd? - pisnęłam.
Chwycił mnie za rękę, podszedł do drzwi i odwrócił się do mnie. Pocałował mnie krótko w usta i szepnął coś w stylu - „to będzie mała niespodzianka”.
_________________________________________________
Rozdział jest nieco krótszy niż zwykle, ale pewnie nawet nie zauważycie xd
Dodaję na prośbę dwóch osób.
Miłego czytania <3

sobota, 5 października 2013

Rozdział 26

Justin's POV

Poczułem, jakby mój świat się zawalił. KTOŚ dotknął w niewłaściwy sposób Van. Moją Van. Ktoś sprawił, że kawałek mojego świata się rozpadł. To tak jakby druga połowa mojego serca przestała pracować, jakby jedna nerka stała się bezczynna, jakby jedno płuco było niezdolne do przyjmowania powietrza, jakby jedno oko nie dostrzegało świata i jakby jedno ucho przestało dosłyszeć. Nie mogłem przyjąć do wiadomości tego, że Van została skrzywdzona. Nie było mnie z nią wtedy.
- K-kiedy to się stało? - spytałem, chcąc zabić tą niezręczną, przynajmniej dla mnie, ciszę.
Kątem oka dostrzegłem jak skubie nerwowo kawałek kołdry. Przygryzła wnętrze policzka, jakby bała się odpowiadać, ale postanowiłem cierpliwie zaczekać na odpowiedź. Ostatnio, gdy nie dałem jej niczego powiedzieć. Nie było za ciekawie.
- Tego dnia, kiedy odwiozłeś mnie po tej nocy... Zaraz po tym jak odjechałeś – ten drżący głos sprawiał, że czułem się taki... słaby.
Pierwsze co sobie pomyślałem, to to, że gdybym nie odjeżdżał... To moja wina. Mogłem zostać z nią i temu zapobiec. Dlaczego tego nie zrobiłem!?
- Justin? - usłyszałem cichy głos gdzieś obok mnie. Dopiero teraz zdałem sobie sprawę, że do moich oczu napłynęły łzy. Zamrugałem parę razy i odwróciłem głowę w drugą stronę. Spojrzałem na nią dopiero, gdy udało mi się je powstrzymać. Wyglądała na wyczerpaną.
To wszystko by się nie wydarzyło, gdybym pozwolił jej zostać u Nathana... Wewnętrznie skarciłem się za tą myśl. Właśnie zażyczyłem jej śmierci, lub cierpienia. Już nie wiem, co myśleć.
- Muszę się napić – rzuciłem od niechcenia. W takich sytuacjach nie wypada pić, ale jestem tylko facetem.
Gdy wyczuwałem problemy, zapalała mi się taka lampka w mózgu, która mówiła, że mój organizm potrzebuje się odprężyć, nie myśleć już o tym. W skrócie – potrzebuję wódki. Nie zważając na to co mówiła Van, udałem się do kuchni po jakikolwiek trunek. Słyszałem, jak krzyczała za mną, nie wiem dokładnie co. Ignorowałem to.
Wyjąłem byle jaką szklankę z górnej szafki i z hukiem położyłem ją na blat. Już mogłem poczuć dziury wywiercane wzrokiem mojej matki w moim ciele.
- Coś się stało? - spytała niepewnie. Dopiero teraz ujrzałem, że stoi w drzwiach do kuchni, a jeszcze przed chwilą widziałem ją w salonie... dziwne.
- Tak – odpowiedziałem krótko.
Rozglądałem się po szafkach, ale nigdzie nie mogłem znaleźć żadnego alkoholu. Jak to możliwe, żeby nigdzie w domu nie było ani jednej butelki jakiejkolwiek wódki! Zdenerwowałem się i postanowiłem sprawdzić barek, który stał w salonie. Wyminąłem moją matkę, która była nieco zmartwiona. Nie lubię przy niej pić, ale to wyjątkowa sytuacja. Jeśli nie chciałem wyżywać się na sobie, na niej i na Van, musiałem wypić, lub zapalić. Problem w tym, że nie miałem ze sobą fajek. Kątem oka mogłem dostrzec Van, schodzącą po schodach. Boże, te baby. Wszędzie są. Brakuje mi moich kumpli. W co ja się wpakowałem? W sumie... Nic na to nie poradzę, że ją kocham.
Otworzyłem barek i poczułem jakieś oświecenie. Pełno gatunków różnych szampanów i wódek. Wziąłem pierwszą z brzegu, kto by się w takiej chwili przejmował tym, co pije. Ważne tylko, żeby nie było to nic naprawdę słabego, ale moja mama posiadała dobre „marki”. Wróciłem do kuchni i czym prędzej nalałem sobie trochę do szklanki. Zanim jednak zdążyłem ją chwycić i wlać zawartość do ust, czyjaś ręka mnie zatrzymała. Tak, była to JEJ ręka.
- J-Justin, proszę, nie – załkała cicho.
Przyznam, że widok jej, takiej zapłakanej i słabej, był najgorszym widokiem, jaki kiedykolwiek miałem okazję podziwiać.
- On też był pijany kiedy... - zacięła się. Zamknęła oczy i spuściła głowę, próbując się uspokoić.
Odepchnęła mnie od blatu i cały czas szła w moją stronę, na co ja się cofałem. Dlaczego? Kurwa, nie wiem, po prostu się cofałem.
- Nie pij, błagam. Nie chcę, żeby cokolwiek się powtórzyło – szepnęła poprzez łzy, które napłynęły do jej oczu.
Przyglądałem jej się zszokowany. Jeszcze nikt nigdy nie mówił mi co mam robić. Chyba, że była to moja mama. Co dziwniejsze – miałem zamiar się podporządkować. Wypuściłem powietrze z płuc, nawet nie wiem kiedy zdążyłem wstrzymać oddech. Poczułem jak jej delikatna dłoń dotyka mojego polika, przymknąłem oczy. Przysunęła się bliżej i odepchnęła mnie jak najdalej od butelki. Nie miałem już jej w zasięgu ręki. Chciałem ją odepchnąć, zrobić swoje, to na co miałem ochotę, ale moje drugie „ja” nie pozwoliło mi się sprzeciwiać.Spojrzałem na moją mamę, która akurat zabrała butelkę z blatu. Uśmiechała się do mnie, widząc jaki wpływ ma na mnie Van. Wiem co czuła, skoro zdarzyło mi się pierwszy raz posłuchać kogoś, kto nie jest nią. Byłem zszokowany moją reakcją. Dziewczyno, co ty mi robisz?
- Wszystko w porządku? - powiedziała nagle Van.
- Tak, tak – odpowiedziałem szybko.
Przytuliłem ją mocno do siebie. Chciałem być z nią teraz sam. Żeby mogła się uspokoić i przynajmniej przez chwilę nie myśleć o niczym. Na tą jedną chwilę.
- Ubierz się pojedziemy gdzieś.
Jej mięśnie się napięły, więc szybko pogładziłem ją po plecach, żeby się rozluźniła. To wyglądało tak, jakby bała się wyjść z domu.
- Nie mam ochoty – mruknęła, wtulając się bardziej.
- Może chcesz coś zjeść? - dodała Pattie.
- Nie, dziękuję – odpowiedziała, ledwo dosłyszalnie.
- Nic nie jadłaś przez długi czas, nie czujesz się głodna?
- Nie bardzo.
Oboje westchnęliśmy zrezygnowani. Jak tu do niej dotrzeć? Narazie postanowiłem zabrać ją na górę, a rano postaram się spędzić z nią miło czas. O ile da się namówić na jakikolwiek spacer... Cokolwiek.
- Może chociaż zrobię ci herbaty? - spytałem z nadzieją, że chociaż na to będzie miała ochotę.
Chciałem za wszelką cenę zabrać od niej te wszystkie złe wspomnienia, sytuacje, które jej się przydarzyły. Najgorsze było to, że cały czas o niczym nie wiedziałem, dowiedziałem się dopiero niedawno, a gdyby powiedziała mi szybciej, mógłbym ją uchronić. Coś bym wymyślił...
Dziewczyna przytaknęła tylko głową i 'szurając' nogami oddaliła się. Powinienem się martwić?

Vanessa's POV

Zniknęła mi ochota na wszystko. Chciałam po prostu zasnąć i obudzić się gdzieś w innym, lepszym świecie. Poprosiłam o herbatę, mimo że nie na nią również nie miałam najmniejszej ochoty. Nie chcę wzbudzać podejrzeń, ale pewnie i tak już je wzbudziłam. To przesadne martwienie się... męczy. Wszystko mnie już męczy. Gdzie są moje przyjaciółki, gdy ich trzeba? Mają ważniejsze sprawy na głowie, niż pomóc przyjaciółce. Nie wiem co się z nimi dzieje i niespecjalnie mnie to obchodzi.
Zapomniałam też o moim bracie, ale mam swoje życie, a nim na pewno zajmuje się Pattie. Tak, ona na pewno się nim zajmuje i stara się odciągnąć go ode mnie. Ciekawe, jak tam szkoła. Nie chcę do niej wracać. Swoją drogą, jaki dziś dzień tygodnia?
Moje przemyślenia przerwał mi odgłos pukania. Zanim zdążyłam się odezwać, drzwi zostały uchylone. Stanął w nich Justin wraz z moją herbatą. Jak na nią spojrzałam zrobiło mi się niedobrze, naprawdę nie mam na nią ochoty, szczególnie teraz, kiedy bardziej potrzebuję coś zjeść. Nie chcę jeść!
- Jesteś blada, dobrze się czujesz? - zmarszczył brwi.
Tak, czuję się zajebiście dobrze, moje życie jest idealne i pomyśleć, że wszystko zaczęło się od bójki na moich urodzinach. Powinnam podziękować tym dwóm, co to się tam na niej bili. To wszystko właściwie przez nich. Albo też przeze mnie, gdybym nie wracała tym parkiem... Nieważne.
- Jest w porządku – uśmiechnęłam się sztucznie, mając nadzieję, że Justin się nabierze. Nie nabrał się, ale nie chciał też drążyć tematu.
- Zgaduję, że masz zamiar leżeć w tym łóżku do końca życia i sączyć herbatę.
Spuściłam głowę, moje palce wydawały się być takie interesujące. Nadal miałam bandaż na lewej ręce. Ciekawe jak tam moje siniaki, które nie chciały się zagoić. Prawdopodobnie już ich nie ma.
- Rozumiem, że jesteś załamana, ale musisz pozwolić sobie pomóc. Jeśli chcesz porozmawiać, zawsze możesz do mnie przyjść...
- Wiem – przerwałam mu. Ufam mu i wiem, że jeśli mam problem, mogę z nim do niego przyjść. Problem w tym, że wstydzę się zwierzać się przed nim z moich problemów. To jest mężczyzna. Co innego Pattie.
- To dobrze – pokiwał głową. – Będziesz to pić? - wskazał na herbatę.
Wzięłam od niego kubek. Ciepło bijące od jego powierzchni ogrzało moje chłodne ręce. Dopiero zorientowałam się, jak bardzo było mi zimno.
- Justin, możesz zamknąć okno? - powiedziałam, nie odrywając wzroku od kubka. Wpatrywałam się w ciecz, znajdująca się we wnętrzu. Zastanawiałam się – wypić, nie wypić.
- Okno jest zamknięte – zaśmiał się, po czym szybko spoważniał. - Zimno ci?
- Mhm – mruknęłam jedynie, biorąc pierwszego łyka.
Herbata była trochę za gorzka, ale można mu to wybaczyć, nie wiedział ile słodzę.
- Która godzina?
- W tej chwili coś koło północy.
* * *
Zacisnęłam mocniej powieki, kiedy poranne słońce przedarło się przez firanę do pokoju, padając prosto na moje oczy. Miła pobudka, wyczuj ten sarkazm. Ziewnęłam i odwróciłam głowę w drugą stronę. Śpiący Justin był jednym z piękniejszych widoków. Taki spokojny, bezbronny. Po prostu aniołek. Powoli zdjęłam jego rękę, która spoczywała na mojej talii i wysunęłam się z łóżka. Pora się ruszyć, założyć normalne ciuchy i zrobić coś pożytecznego w tym domu.
Wsunęłam na siebie zwykłe jeansy i udałam się do kuchni. Idąc po schodach zorientowałam się, że ból powoli ustaje. Wreszcie, bo mam już go dosyć. Chcę zapomnieć, mimo że się nie uda. Ale chcę.
W kuchni natknęłam się na nikogo innego jak Pattie. Z rana piekła ciasto, dziwne.
- Pomóc ci może?
- Jeśli chcesz – powiedziała ledwo dosłyszalnie.
Poczułam, jakby była na mnie obrażona... kurde.
- Zrobiłam coś nie tak? - spytałam z nadzieją, że zaprzeczy.
- Nie, nie – uff. - Tylko wieczorem tak... taka bez życia byłaś, a teraz nagle chcesz pomóc.
- Cóż, nie chcę być pasożytem w tym domu.
- Nie jesteś – zaśmiała się. - Cieszę się, że tu jesteś. Opiekując się twoim bratem mogę poczuć się jak za starych dobrych czasów, kiedy Justin był mały i spędzałam z nim całe dnie.
- Mały Justin, brzmi ciekawie... Opowiesz mi coś o jego dzieciństwie?
- Nie wiem, czy jest co opowiadać. Jedynie to, że podrywał dziewczyny już od przedszkola.
Uśmiechnęłam się na samo wyobrażenie Justina, podrywającego małą, zasmarkaną dziewczynkę. Obje zaczęłyśmy się śmiać, ale przestałyśmy, kiedy do kuchni wszedł Justin.
- Co jest takie wesołe? - powiedział bardziej zaciekawiony niż rozbawiony.
Spojrzałyśmy na siebie z Pattie i nie wiedziałyśmy co powiedzieć, no przynajmniej JA nie wiedziałam.
- Opowiadałam Van, jak byłeś mały – ona chyba nie powinna tego mówić. Pacnęłam się otwartą dłonią w czoło. Po czym spojrzałam na Justina, którego mina była bezcenna.
- Mamo – przeciągnął, odrzucając głowę w tył. - Musiałaś?
- Sama zapytała!
- Pattie! - oburzyłam się, ale moje rozbawienie przejęło nade mną kontrolę.
- Van! - dodał Justin.
- No co? - wydęłam dolną wargę.
- Boże. Mam nadzieję, że za dużo nie słyszałaś – mruknął przyciągając mnie do siebie. Trochę spanikowałam. Prawie codziennie śniło mi się jak on, znaczy ojciec mnie... Jeszcze prześwity w głowie pojawiały się, gdy tylko dotykałam Justina, ale starałam się nad tym panować. Nie wiem ile jeszcze wytrzymam.
- Coś się stało? - spytał już poważnie, chyba wyraz mojej twarzy mnie zdradził. - Głupie pytanie – dodał po chwili, i odsunął się trochę.
- Robimy coś dzisiaj? - cóż, dawno z nim nigdzie nie byłam, siedziałam cały czas w łóżku i płakałam w poduszkę.
- Chciałabym iść z bratem... gdzieś.
- Oh, no tak.
- Justin, nie złość się – przytuliłam się do niego, widząc jak posmutniał w mgnieniu oka.
- Jasne, rozumiem, idź – wymamrotał i odszedł.
Westchnęłam. Ci mężczyźni.
Odgłos zatrzaskiwanych drzwi rozniósł się po całym domu. Wyszedł? Jego fochy mi nie potrzebne. Jeszcze będzie mnie za to przepraszał.
- Nie podoba mi się to – powiedziała Pattie bardziej do siebie niż do mnie.
- Mi też nie – westchnęłam. - Gdzie Matt?
- Podejrzewam, że w szkole.
- A jaki dziś mamy dzień? - ups, chyba straciłam poczucie czasu.
- Poniedziałek, dwunastego czerwca.
- A pytał o mnie?
- Cały czas, nie wie co się z tobą dzieje, a bardzo chce wiedzieć.
Jak na zawołanie, do domu wszedł Matt.
- Ale.. jak... co... co? - posłałam mu groźne spojrzenie. Co on robił w domu tak wcześnie? Żarty sobie ze mnie wszyscy robią, czy jak?
- Odwołali nam zajęcia – wytłumaczył się.
- Okej. Ale jak wróciłeś do domu? - skrzyżowałam ręce na piersi i spojrzałam na niego podejrzliwie.
- Przywiozła mnie mama Josh'a.
- Dobra, załóżmy, że ci wierzę.
Zresztą, dlaczego miałabym nie wierzyć, jak kłamie to się strasznie stresuje i to widać, a teraz był raczej normalny.
Umówiłam się z nim, że zabiorę go na lody i do parku, jeśli tylko odrobi lekcje. Na szczęście nie miał zbyt dużo zadane, skoro miał tylko trzy, może cztery lekcje, więc piętnaście minut później byliśmy już w drodze do lodziarni.
Próbowałam się dodzwonić parę razy do Justina, ale nie odbierał. Jak go poznałam myślałam, że jest mniej... dziecinny. To ja zawsze byłam ta wesoła, strzelająca fochy... Dopóki moje przyjaciółki nie zrobiły się dziwne, a rodzina się nie rozpadła, praktycznie mówiąc.
Matt wbiegł do lodziarni, a ja widząc go takiego wesołego, sama zaczęłam się cieszyć. Zapowiadało się na mile spędzony dzień, tylko szkoda, że bez Justina. Było mi przykro, że nie ma go z nami, a bardzo chciałam, żeby był. Mam nadzieję, że nie będzie zły zbyt długo, bo chcę by był ze mną. Do końca. Wybawił mnie od... samobójstwa. Od Nathana. Od wszystkiego!
- Halo, proszę pani? - otrząsnęłam się, kiedy usłyszałam głos ekspedientki, od której wzięłam lody, a przez to, że się zamyśliłam, nie zapłaciłam.
- Przepraszam, już płacę – co jest ze mną nie tak?
Oboje udaliśmy się na najbliższą ławkę, którą znaleźliśmy. Tak jak w niektórych miastach jest „niedosyt” koszy na śmieci, tak w moim jest „niedosyt” ławek, więc udaliśmy się do parku. Od początku czułam, że ktoś nas obserwuje i to nie był nikt, kogo chciałabym teraz spotkać. Nie chciałam dać po sobie poznać, że się boję, bo równie dobrze mogłyby być to tylko moje domysły, poza tym jest naokoło dosyć sporo ludzi, samochody jeżdżą. Tak, powinno być bezpiecznie.
Brat dużo opowiadał mi, co działo się u niego, kiedy ja, powiedzmy sobie szczerze – spałam. Najwięcej chyba mówił o jego wypadach z Pattie. Cieszyłam się, że to wszystko mi opowiadał, lubię go słuchać.
Wszystko było dobrze, do czasu... No właśnie. Do czasu, kiedy nie zauważyłam niedaleko człowieka w czarnym kapturze, który ewidentnie nam się przyglądał. Starałam się udawać, że go nie zauważyłam. Ruszyliśmy się z ławki dopiero po kilku minutach od kiedy go zauważyłam. Może powinnam reagować od razu, ale zauważyłby, że go widziałam i jeszcze by podszedł, cokolwiek. Kątem oka cały czas obserwowałam tego kogoś. Pech chciał, że musiałam iść w jego stronę, aby wyjść z parku, na szczęście nie musiałam szczególnie szybko podchodzić. Ale jednak, gdy byliśmy około dziesięć metrów od niego, moja warga zadrżała, a oczy się zaszkliły. Próbowałam iść tak, żeby Matt nie mógł go widzieć, bo od razu by chuja poznał. Wiedziałam, że jest zbyt pięknie, żeby mogło trwać długo. Nie udało mi się, chłopiec zauważył go.
- TATA! - zawołał.

______________________________________
Przepraszam, że tak długo musieliście czekać :/ Mam naprawdę ciężkie dni, przepraszam...
Miłego czytania.
Nie sprawdzam błędów, zrobię to później.
Do nn <3

niedziela, 22 września 2013

Rozdział 25

Nie wierzyłam w to, co właśnie się działo. Walczyli o mnie. W tej chwili zrozumiałam, że moje myśli dotyczące samobójstwa, były niepotrzebne. Cóż, miałam już parę cięć na ręce, ale nic poważniejszego mi się nie stało. Żyję. Cieszę się, że nie pozwoliłam sama sobie podciąć za pierwszym zamachem żył z nadgarstka, bo by mnie już tu nie było.
- S-skarbie. Powiedz, że jeszcze tam jesteś?
Najgorsze było to, że coś nie pozwalało mi się w ogóle odezwać, ale jak usłyszałam jego złamany głos... Nie mogłam go zignorować.
- Jestem... - zaszlochałam cicho, nie wiedząc, czy Justin to usłyszał.
Przez jakiś czas pomiędzy nami nastała cisza. Nie wiedziałam co mam robić, więc czekałam na to, co powie Justin i nie musiałam na to długo czekać.
- Proszę cię, musisz otworzyć. Nie możesz tak po prostu odejść, zostawić Matta, swoje przyjaciółki – przerwał na chwilę i zaczął trochę ciszej. - Nie możesz zostawić mnie. Jego słowa powoli trafiały do mnie. Może jeszcze nie straciłam nikogo, może mogę jeszcze wszystko naprawić.
- Musisz żyć i być silna. Musisz być przykładem dla swojego brata. Pokażesz mu, że mimo wszystko nie można się poddawać. Wokół ciebie jest pełno osób, które życzą ci jak najlepiej i chcą, żebyś żyła, pomogą ci w każdej sytuacji. Wiem, że coś się stało i nie jest ci z tym łatwo, ale razem damy radę. Pomogę ci przez to przejść. Musisz nam zaufać i dać sobie pomóc.
Jego słowa były ukojeniem dla mojego stanu. Przymknęłam oczy i wsłuchiwałam się w to, co do mnie mówił. Już nie chciałam umrzeć, chciałam żyć dla niego. Dla mojego brata, dla Pattie. Nie jest tych osób sporo, ale przynajmniej mam pewność, że mnie kochają i będą mnie wspierać całym swoim sercem.
- Jeżeli trzymasz teraz w ręce żyletkę, coś ostrego, tabletki... Nie wiem... cokolwiek. Odłóż to.
Przeniosłam wzrok na nóż, który trzymałam w mojej drżącej dłoni. Był lekko czerwony od niewielkiej ilości krwi. Moja ręka była obrzydliwie brudna, przez chwilę miałam wrażenie, że zwymiotuję. Wyrzuciłam nóż jak najdalej od siebie i schowałam twarz w dłoniach. Jak ja mogłam zrobić coś tak strasznego. Jeszcze niedawno zawsze mówiłam, że nigdy nie posunę się do takich czynów, bo to okazuje jedynie słabość człowieka.
- Otworzysz? - spytał cicho.
Wahałam się przez chwilę, ale cóż innego mi pozostało. Niepewnie
podniosłam rękę do klamki i odkluczyłam drzwi. Odruchowo odsunęłam się pod wannę. Justin wleciał do środka z ogromną prędkością, jakiej się nie spodziewałam. Opadł przede mną na kolana i przyciągnął mocno do siebie.
- Boże, Van, nie strasz mnie tak nigdy więcej – wyszeptał w moje włosy.
Siedzieliśmy oboje wtuleni w siebie. Czułam nutkę szczęścia, on tu był, ze mną, dla mnie. Martwił się o mnie. Dalej już nic nie pamiętam, zrobiło mi się ciemno przed oczami...
* * *
- Van? - usłyszałam ciche echo w mojej głowie.
Zacisnęłam mocniej powieki po czym powoli je otworzyłam. Sztuczne światło pochodzące z żarówki raziło mnie mocno, przez co nie mogłam za bardzo ich otworzyć. Skrzywiłam się i przysłoniłam sobie oczy ręką.
- Ś-światło... - mruknęłam.
- Już, już – zerwał się z krzesła i czym prędzej zgasił światło. - Zapalę tą małą, co?
Kiwnęłam głową, rzucając krótkie „mhm”. Byłam jeszcze trochę zmęczona, nie wiem ile spałam i która jest godzina, ale jeszcze trochę snu na pewno mi nie zaszkodzi.
- Wszystko dobrze? Przynieść ci coś?
- Szklankę wody – ziewnęłam.
- Zaraz wrócę – powiedział cicho i cmoknął mnie w czoło.
Rozejrzałam się po pokoju. Cóż, pościel była świeża, pod głową miałam ogromną i miękką poduszkę. Podniosłam się lekko do góry i usiadłam, układając się wygodnie. Tam, gdzie przez cały czas spoczywała moja lewa ręka, było kilka plam krwi. Jęknęłam niezadowolona, gdy poczułam ostre pieczenie i swędzenie ran.
- Nawet nie próbuj – oburzył się Justin, wchodząc do pokoju ze szklanką wody.
- Ale to tak cholernie drażni – pisnęłam, skrzywiając się ponownie.
- Cóż, trzeba było się nie ciąć – syknął.
Że co proszę?
Poczułam się lekko urażona. Uderzyła we mnie fala złości. Jak on mógł to powiedzieć. Odwróciłam głowę w drugą stronę i zamrugałam parę razy, żeby nie wypuścić z nich łez. Nerwowo skubałam róg kołdry, przetwarzając w głowie po raz setny jego słowa. Może i miał rację, ale nie powinien tego mi teraz wypominać.
- Przepraszam, nie powinienem... - próbował pogładzić mnie po policzku, ale się odsunęłam, co go zraniło, ale nie ukrywam, że o to mi chodziło. - Po prostu strasznie się martwiłem.
- Mhm, szczególnie wtedy, kiedy zostawiłeś mnie na chodniku przed domem –
powiedziałam drżącym głosem.
Spojrzałam na niego kątem oka, kiedy brałam od niego szklankę. To co ujrzałam w jego wyrazie twarzy było mieszanką wstydu i zmieszania. Podrapał się nerwowo po karku nie wiedząc co powiedzieć.
Obracałam w dłoniach moją szklankę, czując się trochę niezręcznie. Oddałam mu pustą już szklankę i poczułam się sennie. Powieki same mi się zamykały. Nie chciałam spać, chciałam z nim posiedzieć, porozmawiać, czuć jego obecność, ale jak na razie muszę sobie odpuścić.Ziewnęłam cicho, przetarłam oczy i zsunęłam się do pozycji leżącej. Justin odruchowo wstał, był lekko przybity i nie chciał na mnie spojrzeć. Nie chcę, żeby było mu smutno...
- Przynieść ci coś jeszcze czy... - zapytał niepewnie. Pokiwałam przecząco głową i lekko się uśmiechnęłam. Chciał już wychodzić, ale zdążyłam chwycić go za rękę.
- Zostań... proszę.
Przyglądał mi się, rozważając nad moją propozycją. Przytaknął nic nie mówiąc. Usiadł na krześle przystawionym obok łóżka i odłożył szklankę na szafkę.
Justin cały czas trzymał mnie za rękę i kciukiem gładził kostki mojej dłoni.
- Śpij – szepnął, gładząc mój policzek drugą ręką.
Przymknęłam oczy. Zatraciłam się w jego dotyku, który stawał się dla mnie ukojeniem. Czułam się przy nim bezpiecznie, bez względu na wszystko.
* * *

Uciekałam ciemną uliczką, nie wiem od kogo i dlaczego. Czułam się jak w labiryncie, nie wiedziałam w którą stronę mam skręcić. Cały czas odwracałam się za siebie, sprawdzając, czy on za mną nie idzie. Nie wiedziałam jeszcze przed kim uciekałam i co chciał mi zrobić, ale wiedziałam, że muszę się schować. Nie mogę tak tragicznie zakończyć sw
ój żywot. Nie mogę...
Wskoczyłam za jakąś ścianę,
starając się nie dyszeć zbyt głośno. Nie chciałam, żeby mnie dorwał. Usłyszałam jakiś szelest i rzuciłam się do ucieczki prostym korytarzem. Na jej końcu ujrzałam postać. Stojącą z siekierą. Spanikowałam. Biegłam dalej aż napotkałam ślepy zaułek. Nie... nie... nie...Wzdrygnęłam się na łóżku. Byłam cała zdyszana i lekko przestraszona, a serce waliło mi jak młotem. Znajdowałam się sama w ciemnym pokoju. Bałam się gdziekolwiek spojrzeć. Mój mózg płatał mi figle w ciemnościach. Tak jak te moje wcześniejsze zwidy. Po prostu myślałam, że jak gdzieś spojrzę ujrzę ducha, albo coś, a nie chcę drzeć się na cały dom, obudzić mojego brata, ani Pattie. Zerwałam się z łóżka i czym prędzej wybiegłam z pokoju. Już czułam jak w moich oczach zbierają się łzy. Płaczę z takiego błahego powodu? Sama się sobie dziwię.
Zbiegając po schodach natrafiłam na Justina śpiącego na kanapie. Przynajmniej myślałam, że śpiącego. Gdy znalazłam się już na dole okazało się, że nie spał. Podszedł do mnie i pogładził po policzku, drugą ręką przyciągając do siebie.
- Co się dzieje? - spytał zaskoczony.
- J-ja... - zamieszałam się. - Możesz spać ze mną? B-boję się.
Chłopak pokiwał głową i udaliśmy się oboje do pokoju.
Te pieprzone sny wprowadzą mnie w jakąś paranoję. Zaczynam bać się ciemności... Weszliśmy do pokoju, na co ja szybko pobiegłam w stronę łóżka i ułożyłam się na nim wygodnie.
- Coś ty taka nerwowa? - spytał cicho, kiedy wchodził pod kołdrę.
- Justin... ale spodnie możesz zdjąć – chciałam jakoś wyminąć temat.
- Jesteś pewna? - czy on się musi o wszystko sto razy upewniać?
- Tak, no przecież mówię...
A co mogłoby się stać, gdyby był w samych bokserkach. Bez spodni będzie mu wygodniej, więc pozwalam mu spać bez nich, to takie złe? Poczułam ponowne swędzenie, ale gdy tylko ruszyłam ręką w celu podrapania ran, Justin od razu się rzucił i zakazał mi tego dotykać.
- Justin – jęknęłam, przeciągając jego imię.
- Nie! - oburzył się. - Zostaw to, szybciej się zagoi.
Westchnęłam, próbując zwalczyć pokusę podrapania się. Wiłam się na łóżku i syczałam nie mogąc zająć niczym myśli.
- Dobra, ale lekko.
Od razu zaczęłam mocno drapać, nie zważając na jego słowa.
Pożałowałam prawie od razu, bo zaczęła lecieć krew i okropnie zaczęło boleć.
- Masz za swoje – zaśmiał się.
- Ha, ha, ha – zakpiłam i wyszłam z łóżka kierując się do łazienki.
- Dokąd idziesz? - zapytał smutno. Mogłam sobie wyobrazić jak w tej chwili robi te swoje słodkie oczka i wydął dolną wargę.
- Jak najdalej od ciebie – warknęłam.
Weszłam do łazienki, ale gdy tylko zapaliłam światło, rozbolała mnie głowa. Tak mnie drażniło... No nic, muszę wytrzymać.
- Masz gdzieś apteczkę? - zapytałam, rozglądając się dookoła.
- Szafka pod umywalką.
Znalazłam apteczkę i wyjęłam z niej kilka gazików i bandaż elastyczny. Muszę coś zrobić, żeby nie drapać tego gówna. Nie chcę blizn...
- Moja dziewczyna się ze mną drażni – powiedział rozmarzonym głosem, kiedy stanął w drzwiach. - Lubię to.
Przewróciłam oczami i zajęłam się opatrunkiem. Nie obyło się bez zaczepek ze strony Justina i prób odwrócenia mojej uwagi od... świata. Nie mówię, żeby mi to przeszkadzało, ale musiałam udawać, że wszystko jest dobrze, a tak naprawdę rozrywało mnie od środka. Taka mała bójka myśli. Z jednej strony myślałam, że muszę go odepchnąć i uciec, ale z drugiej tęskniłam za nim.
- Justin – pisnęłam, kiedy musnął ustami mój kark. Ten dreszcz sprawił, że aż podskoczyłam.
- No co – jęknął, udając obrażonego.
- Chcę to zabandażować – oburzyłam się, cofając się trochę w tył.
Nie wiedziałam, że za mną jest wanna i gdyby nie Justin, wpadłabym do niej, a to by się nie skończyło za dobrze. Przy okazji poczułam ból pomiędzy nogami. Wspaniałe wyczucie czasu.
- Wszystko okej? Bo wiesz, krew ci... - odchrząknął.
Spojrzałam na moje uda i po chwili
świat zawirował. Nie wiedziałam, czy zaraz zemdleję, czy się wyrzygam. Potem zrobiło mi się ciemno przed oczami.
- Wow – usłyszałam tylko, zanim poczułam jak chłopak mnie podtrzymuje. Dalej już nic nie pamiętam.
* * *
- To zrób coś z tym, ja w tej chwili jej nie zostawię. Nie... No... Dobra, dobra. Jak będzie naprawdę źle to się za to zabiorę. Jest was trzech, dacie radę. Słuchaj, Chris, kończę, bo mi się księżniczka wybudza –
przetarłam leniwie oczy. - Nara – dodał, śmiejąc się. Księżniczka? Boże...
- Justin... Ja nie jestem żadną pieprzoną księżniczką – mruknęłam. Otworzyłam oczy i ujrzałam jego miodowe tęczówki bardzo blisko moich oczu. Nawet nie poczułam, kiedy ułożył się nade mną. Uśmiechnęłam się do niego, po czym cicho ziewnęłam.
- Jak się czujesz - miałam już odpowiedzieć, kiedy dokończył swoje pytanie. – Księżniczko?
- Mogę być księżniczką, ale ty na pewno nie jesteś moim księciem...
- Auć – zaśmiał się. - Nie muszę być twoim księciem, ale ty za to musisz być moją księżniczką.
Poczułam jak się czerwienię. Czym prędzej zrzuciłam go z siebie i odwróciłam do niego plecami.
- Kochanie, tak słodko wyglądasz, kiedy się
rumienisz – szepnął prosto do mojego ucha.
To sprawiło, że zawstydziłam się jeszcze bardziej. Justin, musisz mi to robić?
Momentalnie coś we mnie uderzyło. Spojrzałam pod kołdrę i ujrzałam... ojej.
Odwróciłam się twarzą do niego, nie mogąc uwierzyć, że...
- Justin, cz-czy. Czy t-ty mi... - byłam tak zszokowana, że plątał mi się język.
- Co ja, kochanie? - spytał, mimo że wiedział o co mi chodzi. Boże, nie mógł współpracować? Cham. Kochany cham...
- Czy ty mi-m-mnie...
- No wyduś to z siebie – dobrze się bawisz, Bieber? W jego oczach widziałam takie ogromne rozbawienie, jakiego nigdy jeszcze nie widziałam. Jaki on był czasami dziecinny. Jezu.
Odchrząknęłam głośno. - Czy ty mi, kurwa, zmieniłeś majtki?
Chłopak posłał mi wredny uśmiech, ukazujący jego idealnie białe zęby.
- No przecież nie mogłem pozwolić, żebyś w zakrwawionych chodziła, nie? - poruszył znacząco brwiami.
Nie żartuj
- Mam nadzieję, że dobrze się przy tym bawiłeś – bąknęłam.
Przygryzłam nerwowo wnętrze mojego policzka, kiedy zrozumiałam, jak to głupio zabrzmiało...
- Nie martw się, nie zerkałem – wątpię... - aż tak bardzo – dodał po chwili.

- Justin – pisnęłam, uderzając go pięściami w klatkę piersiową.
Nie wierzę, że on mógł być... taki. Oglądał sobie moje ciało, kiedy byłam nie przytomna. Czy to nie podchodzi pod jakieś molestowanie, czy coś?
Kiedy tak rozmyślałam, Justin wpatrywał się we mnie dziwnym wzrokiem. Zmarszczyłam brwi, co dało mu do zrozumienia, że ma powiedzieć o co mu chodzi.
- No bo – zaczął. - Tak swoją drogą, dlaczego leciała ci krew?
Ugh.
Mam się jakoś wywinąć, zmienić temat, albo... Nie uda się, za bardzo chciał znać prawdę. Jego wzrok był taki przeszywający, aż mnie przerażał. Otworzyłam usta, chcąc coś powiedzieć, ale nie wiedziałam co. Im dłużej zwlekałam z odpowiedzą, tym bardziej wiedział, że chcę wymyślić wymówkę. JUSTIN! Musisz być taki domyślny?
- No wiesz, na miesiączkę mi to nie wyglądało – nagle zmarszczyłam brwi.
- Cieszę się, Justin, że jesteś taki obeznany w tych tematach – warknęłam, siadając na łóżku.
Ledwo skończyłam mówić, a chłopak również usiadł na łóżku i zaczął swój wywiad.
- To o to ci chodziło ostatnio? Wtedy, gdy oskarżyłem cię o zdradę? To jest to, czego nie chcesz mi powiedzieć, tak? Wstydzisz się tego. To to, prawda? - więcej pytań, bo kurwa za mało. Nie, Justin, wcale mnie to nie rani.
- Odpowiesz w końcu, czy nie?! - oburzył się.
Aha, czyli w jednym momencie jest zboczony, w drugim dziecinny, a w trzecim chamski, lub wybuchowy.
- Naprawdę chcesz wiedzieć?!
- Tak, chcę wiedzieć, co się z tobą dzieje!
Dobra, chcesz prawdy, to ją kurwa dostaniesz.
- Zostałam zgwałcona! Brutalnie! Przez własnego ojca! - wykrzyczałam poprzez łzy. - Już znasz swoją prawdę. Zadowolony?
_________________________________
Nie sprawdzam błędów, kiepsko się dziś czuję. :(
Będę kolejny rozdział do tyłu, ale nie chcę żebyście dłużej czekali, czy coś...
Dodam tylko na koniec, że ja NIE usuwam, NIE zawieszam bloga. Dalej go piszę i nie mam zamiaru go kończyć, musieliście mnie gdzieś źle zrozumieć :)
Poza tym w spisie treści jak byk pisze, że piszę już 27 rozdział, więc może gdybyście tam zajrzeli to byście się tak nie martwili, że usuwam c:

sobota, 7 września 2013

Rozdział 24

Rozdział dodany z myślą o , więc jeśli chcecie jej podziękować, nie krępujcie się.


Nadal leżałam na zimnym chodniku, mając w dupie wszystko dookoła. Mam to gdzieś, że mi zimno, że mi niewygodnie i że prawdopodobnie będę miała grypę, czy coś.
Po jakimś czasie zobaczyłam, że w pokoju Pattie zapaliło się światło. Może nic nie wie, że tu jestem, może nic nie słyszała. Może mnie nie znajdzie...
- Vanessa? - usłyszałam cichy głos Pattie. Spojrzałam w stronę drzwi. - Co ty robisz, dziecko?
Kucnęła przy mnie i ujrzałam w jej oczach łzy.
- Pattie, proszę, nie płacz.
To był chyba najgorszy widok, jak mógł mnie spotkać. Pattie płakała, prawdopodobnie z mojego powodu. Cholera, brakuje tu tylko mojego płaczącego brata.
- Słyszałam twoją rozmowę z Justinem. Naprawdę, nie chcę wiedzieć jak bardzo teraz musisz cierpieć, ale proszę, wróć skarbie do środka.
Zrobiłam to jedynie ze względu na nią. Przytuliłam ją i obie weszłyśmy do środka.
- Pattie, przeze mnie wszystko się psuje. Ja... ja nie zasługuje na nic.
- Cii, nie mów tak, kochanie – powiedziała tuląc mnie mocno do siebie. - Zasługujesz na więcej niż ci się wydaje. Jesteś przewrażliwiona, tyle się działo w ciągu ostatniego dnia. Potrzebujesz odpoczynku.
Nic nie mówiąc, wskazała na kanapę i poszła do swojego pokoju. Usiadłam na niej i czekałam na Pattie. Kiedy zauważyłam, że niesie mi koc i poduszkę, uśmiechnęłam się do siebie. Wzięłam od niej rzeczy i ułożyłam się wygodnie.
- Będę tu z tobą siedzieć, dopóki nie zaśniesz.
Poczułam się jak mała dziewczynka, która miała jakiś koszmar, a mama przyszła ją pocieszyć, to było takie urocze. Po paru minutach stwierdziłam jednak, że to bez sensu. Ja i tak nie zasnę, a ona jeśli będzie mnie tak pilnować, to też za dużo nie pośpi.
- Pattie, proszę. Idź spać, ja sobie dam radę.
- Na pewno? - nacisnęła znacząco na te dwa słowa. Sugerowała mi coś?
- Tak.
Schyliła się i ucałowała mnie w czoło, szepcząc krótkie „dobranoc”. Poszła do swojego pokoju i zatrzasnęła za sobą drzwi.
Zostałam sama z moimi myślami. Nie wierzyłam w to, że straciłam Justina. Nie mogłam uwierzyć, że to się stało. Moje życie legło w zasranych gruzach w ciągu paru godzin. Schowałam głowę w poduszkę i w nią płakałam, jak najciszej tylko potrafiłam. Czułam się taka... bezradna i... nierozumiana. Opuszczona... samotna... Tak, mogłam się domyśleć, że jest zbyt spokojnie. Mogłam się domyśleć, że było mi zbyt łatwo. Dlaczego akurat ja. Dlaczego to się przytrafia akurat mnie. Czym sobie zasłużyłam na taką podłość. Boże, powiedz mi – za jakie grzechy!
Nie chcę już nikogo słyszeć, ani widzieć, ani czuć. Nic nie chcę. Najlepiej by było, gdyby odeszła... na zawsze.


Podniosłam głowę znad poduszki. Na dworzu robiło się już powoli jasno. Kurwa, kiedy ja zasnęłam? Zerknęłam na wyświetlacz. Prawie szósta. Czyli Pattie zaraz się obudzi. Usiadłam leniwie na kanapie, byłam wykończona. Potrzebuję przerwy. Ciekawe co teraz robi Justin. Mam nadzieję, że nie odstresowuje się z jakąś inną w krzakach, albo... nie. Nie, on by tak nie postąpił, prawda? Mam już paranoję.
W drzwiach stanęła Pattie, która zawiązywała akurat swój szlafrok. Uśmiechnęłam się do niej sztucznie, po czym ziewnęłam i przetarłam oczy.
- Spałaś chociaż trochę? - westchnęła, kierując się do kuchni, po drodze podchodząc do mnie i całując w głowię.
- Może jakieś trzy godziny. A ty?
- Tak samo.
Poszłam za nią do kuchni, ale gdy tylko do niej weszłam, nogi się pode mną ugięły i opadłam na podłogę. Byłam tak kurewsko zmęczona.
- Nie, nie. Idź się połóż, przyniosę ci herbaty.
Opadłam bezwładnie na kanapę, marząc o śnie. Chyba pierwszy raz w życiu tak źle spałam.
- Boli cię coś? - spytała Pattie z kuchni, wrzucając torebkę herbaty do kubka.
Szczerze mówiąc, nie myślałam o tym wcześniej, ale przecież nie powiem jej, że nie wiem. Przez parę sekund skupiłam się na tym, jak się czuję.
- Chyba głowa – powiedziałam, kładąc dłoń na czole.
Krótko po tym otrzymałam od niej szklankę z wodą i jakąś białą tabletkę, z pewnością na ból głowy. Wydukałam ciche podziękowanie i łyknęłam tabletkę, mimo że wiedziałam, że prawdopodobnie nie pomoże.
Zauważyłam w jej oczach wyraźne zmęczenie, w momencie gdy przyniosła mi herbatę z cytryną i pierwsze co pomyślałam, że strasznie mi jej szkoda, że musi to ze mną znosić, a drugie co pomyślałam - „Spokojnie, Pattie. Gdy tylko nadarzy się okazja, zniknę i będziesz miała spokój”.
- Wiesz co? Pomyślałam, czy by nie wziąć Matta na jakiś spacer, gdzieś... No wiesz, żeby mnie polubił – powiedziała jak na zawołanie.
- Jasne, to dobry pomysł – uśmiechnęłam się niepewnie.
- A ty? - spytała cicho.
- Ale co ja?
- Robisz coś dzisiaj? Widzisz się może z Justinem?
Na sam dźwięk jego imienia, przeszła mnie ogromna fala ciepła. „Odezwij się, gdy dowiesz się co to w ogóle było”. Wiedziałam od samego początku co to było, to nie moja wina, że nie było mi łatwo powiedzieć wprost „Wiesz, mój ojciec mnie zgwałcił i to trochę brutalnie.
- Dlaczego miałabym się z nim widzieć?
- Ty kochasz go, on kocha ciebie. Musisz z nim to wyjaśnić.
- Pattie, ale ja mu przecież nie powiem tego tak po prostu. W nocy dałam mu do zrozumienia, że go zdradziłam.
- No nie wiem, rób co uważasz za słuszne, skarbie.
Później już z nią nie rozmawiałam. Nie miałam ochoty na rozmawianie z nikim. Przynajmniej do czasu, kiedy po schodach zszedł mój brat. Zamieniłam z nim parę zdań, a potem kazałam mu iść zjeść śniadanie. Starał się być uprzejmy w stosunku do Pattie, która starała się w jakiś sposób z nim porozmawiać, nawet na błahe tematy, ale wiedziałam, że nie był jeszcze co do niej pewny. Modliłam się w duchu, żeby już nie prosił mnie o powrót do domu, to było zbyt bolesne, chciałam, żeby ją polubił i żebyśmy mogli tu zostać. Tyle się działo, a przy mnie nie było nikogo, do kogo mogłabym się przytulić. Ani Kim, ani Diany, ani nawet Justina. To wszystko było tak cholernie bolesne i przytłaczające.
Uśmiechnęłam się w duchu, kiedy zauważyłam, że Pattie razem z Mattem zbierają się do wyjścia.
Braciszku, zaufaj Pattie, bo jak wrócisz, to tylko ona ci zostanie, mnie już nie będzie. Kobieta niechętnie chciała zostawić mnie samą w domu, bała się, że coś sobie zrobię. Dobrze myślała, ale zrobiłam wszystko, żeby nakłonić ją do wyjścia. Głównie mówiłam, że nie będę jej przecież zabraniać spacerków. Nie pozwolę jej siedzieć cały czas w domu ze mną, kiedy może się zająć sobą.
Piętnaście minut po ich wyjściu pomyślałam, że nadszedł mój czas. Mogłam już być pewna, że nie wróci po nic do domu, czego mogła przypadkiem zapomnieć. Odszukałam na szybko byle jaką czystą kartkę i długopis. Nie mam zbyt wiele czasu na pisanie listu pożegnalnego, że postawię na parę krótkich, wyjaśniających zdań.
Droga Pattie.
Przepraszam, że chcę stąd zniknąć. To była bardzo szybka decyzja. Czuję taką pustkę w sercu, czuję się po prostu nie potrzebna. Przepraszam, że zmarnowałam twój cenny czas, że cierpiałaś razem ze mną i próbowałaś pomóc – nadaremnie. Ja po prostu nie potrafię znieść myśli, że osoby, które były mi tak bardzo bliskie, odsunęły się ode mnie. Wolę umrzeć teraz, niż do końca życia chodzić smutna.
Przepraszam.
Mam nadzieję, że Matt cię polubi i zostanie z Tobą. Mogę mieć do ciebie ostatnią prośbę? Proszę, zajmij się nim...
Złożyłam karteczkę i położyłam na stole. No ładnie, pisanie tego zajęło mi dobre pół godziny. Teraz pozostaje pytanie, w jaki sposób mam do cholery to zrobić. Nie mam ze sobą żyletek. Jeśli wezmę tabletki, mam większe szanse, że przeżyję tą próbę samobójczą, więc wolę sobie wbić nóż w serce. Ten sposób może być zbyt bolesny. Po prostu wezmę coś ostrego i podetnę sobie żyły. Mogłabym jeszcze po prostu zawiesić się na drzewie, ale słyszałam, że to bardzo niewygodne posunięcie. Podobno przez jakiś czas, jak wisisz na sznurku, jeszcze żyjesz. Nie chcę bardzo wolnej śmierci, chcę to skończyć tak po prostu. Od razu, bez zbędnego czekania na reakcje organizmu.
Udałam się do kuchni, po największy nóż, jaki znalazłam. Jeśli największy, to i najostrzejszy – prawda?
Chwyciłam go w moją małą dłoń i od razu poczułam strach. Nie dam rady, to jest zbyt trudne.
Ja... Ja już naprawdę nie wiem co mam począć. Jestem zbyt słaba, żeby to zrobić, ale jeszcze bardziej słaba, jak ma myśleć o ślęczeniu w tym gównie.
Pewnym krokiem udałam się do łazienki. Dam radę, muszę dać radę. Zakluczyłam się w pomieszczeniu. Póki co odłożyłam narzędzie. Oparłam ręce o umywalkę, zrzucając na nie cały ciężar mojego ciała. Spojrzałam w lustro.
Kogo ujrzałam?
Osobę słabą, która dalej nie pociągnie, osobę, która nie zasługuje na nic. Osobę, którą spotkało w ciągu ostatnich paru dni dużo przykrości. Osobę, która nie wie, co ma dalej ze sobą robić, dlatego postanowiła nie robić nic, zniknąć na zawsze.
Na samą myśl, że już nigdy się nie uśmiechnę, nigdy nie ujrzę mojego brata, moich koleżanek, Pattie, Justina, no nikogo. Nigdy nie ujrzę jak mój brat dorasta, nie poznam jego pierwszej dziewczyny. Będę ich wszystkich obserwowała z góry, o ile Bóg będzie chciał taką beznadziejną mnie w swoim domu.
Justin... Przykro mi, że go tak zostawiam. Mam nadzieję, że jego kolejna będzie z nim szczęśliwa. A co najważniejsze, mam nadzieję, że oni wszyscy kiedyś wspomną mnie, uśmiechając się przy tym, że powiedzą „Ona była fajna, szkoda że jej nie ma”. Jak na razie nie zauważyłam, żebym była komuś potrzebna.
Zasiedziałam się w moich myślach, bo usłyszałam, jak ktoś odklucza dom i wchodzi do środka.
- Van? - usłyszałam.
Kurwa. Spanikowałam na tyle, że chwyciłam rączkę noża i czym prędzej przejechałam w poprzek moich żył. Krew powoli spływała. Bardzo powoli. Cholernie bolało, a na samą myśl, że zaraz zniknę, moje oczy nieprzyjemnie zapiekły i zebrały się w nich łzy. Pociągnęłam nosem, upuszczając nóż na podłogę. Chwyciłam moją koszulkę i podciągnęłam do moich oczu, w celu wytarcia zbędnego płynu, bo przez nie prawie nic nie widziałam.
- Van, gdzie jesteś?! - dobiegł mnie przerażony głos Pattie.
Usłyszałam jak ze szmerem otwiera kartkę. Przeczytała chyba jedyne pierwsze dwa zdania, bo może dwie sekundy potem usłyszałam jej spanikowany oddech i pukanie do drzwi łazienki.
- Van, nie rób nic głupiego! O-otwórz! - powiedziała błagalnym tonem. - Jesteś tam jeszcze?
Nie umiałam nic jej odpowiedzieć. Zakryłam usta dłonią i zacisnęłam powieki, żeby pomóc łzom spłynąć po mojej twarzy.
- Co się dzieje? - usłyszałam cieniutki głos mojego brata.
- Idź do góry, słoneczko – szepnęła rozpaczliwie.
Nie odzywała się do mnie, dopóki nie usłyszała, jak mój brat zatrzaskuje drzwi, gdzieś na górze.
- Van, odezwij się. Powiedz, że jeszcze żyjesz – powiedziała słabym głosem.
- J-jestem, Pattie. Ja dłużej tak nie pociągnę, słyszysz?
Osunęłam się po drzwiach, prosto na podłogę i chwytając ponownie nóż, zrobiłam drugą szramę na ręce.
Nie usłyszałam jej więcej. Nie odzywała się, ale słyszałam jak odeszła, a raczej odbiegła od drzwi łazienki. Nie miałam pojęcia, co planowała, o ile coś planowała. Może pomyślała, że ma mnie w dupie i mogę sobie zdechnąć. Ta myśl zraniła mnie okropnie, więc zrobiłam kolejną szramę. Robiłam to tak zajebiście wolno i nawet nie czułam żadnego fizycznego bólu. Koszmar...
Chwilę potem usłyszałam, jak Pattie dzwoni do Justina...
Justin's POV
Leżałem swobodnie na łóżku. Rozmyślałem o tym, co się stało. Może za ostro ją potraktowałem. Może powinienem jej wysłuchać. Może naprawdę źle zrozumiałem. Ta rozpacz w jej głosie, oczach. To był przykry widok, ale za bardzo przejąłem się tym, że ona mnie zdradziła.
Przecież Van nie byłaby w stanie mnie zdradzić. Ta dziewczyna nie jest taka, przynajmniej tak sądzę.
Usłyszałem dzwonek mojego telefonu. Zmarszczyłem brwi, jak ujrzałem, że dzwoniła do mnie moja mama...
- Halo? - spytałem niepewnie.
- Justin! Matko, cieszę się, że cie słyszę – zdziwiłem się jeszcze bardziej, o co może chodzić...
- O co chodzi?
- Van, ona... Ona chce się chyba zabić, Justin musisz coś zrobić, nie pozwól jej, proszę.
Ona nie może się zabić, moja księżniczka... Ona musi żyć, musi być ze mną, musi! Nie, nie mogę pozwolić jej umrzeć.
- Zaraz będę – powiedziałem zrywając się z łóżka.

Vanessa's POV
Moja ręka była już cała czerwona od krwi, a ja bałam się robić mocniejsze cięcia, lub te tuż przy nadgarstkach. Gdy usłyszałam jak Pattie rozmawia z Justinem, zrobiłam sobie kolejne kilka cięć. Poczułam się taka słaba. Nie mogłam się ruszyć, straciłam czucie w nogach. Robiło mi się trochę duszno.
- Jesteś tam jeszcze, powiedz coś! - wrzasnęła Pattie, waląc otwartą dłonią w drzwi. Wystraszyłam się.
- Pattie, odpuść proszę. Ja nie chcę tu już być.
- Pomogę ci, przetrwamy to razem, damy radę, rozumiesz?
Nie potrzebuję łaski, ani zbędnej pomocy. Nic mi nie pomoże. Nawet beznadziejny psycholog. W mojej głowie zawsze będą obrazy mojego ojca tyrana i już zawszę będę czuła ból w pochwie.
Nagle usłyszałam ten głos. Ten, który przezwyciężył wszystko, nawet moją chęć do samobójstwa. Usłyszałam głos mojego anioła.
- Otwórz! Nie kończ tego! Dla mnie! - wrzasnął, dobijając się do łazienki.
_________________________________
Nie będę nic pisać, bo zwyczajnie mi się nie chce.
Przepraszam jedynie za błędy bo nie mam siły ich sprawdzać.
Przepraszam, że taki krótki. Przepraszam za wszystko...
@Nestlee_x3

niedziela, 1 września 2013

Rozdział 23

Matt już od dobrych paru godzin spokojnie spał, a ja gdy tylko zamykałam oczy, miałam przed nimi tego gwałciciela. Wierciłam się na łóżku, przekręcałam z jednego boku na drugi. Cały czas miałam łzy w oczach i przez to nie mogłam zasnąć. Łkałam cicho w poduszkę, żeby nie obudzić brata, zaraz by pytał co się stało, a ja nie mogłam kłamać. Jego nigdy bym nie okłamała. Czasem jakieś małe kłamstewka, ale żeby zaraz wymyślać, że uderzyłam się, jak szłam do kuchni po szklankę wody? To może by bolało, ale nie żeby aż tak ryczeć. On nie jest aż taki głupi, mimo swojego wieku.
Była około druga w nocy, kiedy zdecydowałam, że grzanie się pod kołdrą nie ma najmniejszego sensu. Odkryłam się i spróbowałam usiąść na skraju łóżka. Teraz dopiero odczułam co to prawdziwy ból. Od wczorajszego dnia bardzo się nasilił i dopiero teraz odczułam tą różnicę. Cicho syknęłam sama do siebie. No nic, jakoś muszę przetrwać. Ten pieprzony ból jednak cały czas mi przypominał tylko o tej całej sytuacji, wiem, że nie zapomnę tego jakoś specjalnie szybko i będę zalewała się łzami dobry miesiąc, ale mogę przynajmniej próbować, prawda?
Powoli ruszyłam w stronę drzwi, co wcale nie było takie łatwe. Robiłam wszystko, by tylko nie wybuchnąć płaczem. Nie z przyczyny bólu fizycznego, ale bardziej psychicznego. Zamknęłam drzwi od pokoju, kiedy udało mi się już „doczołgać” na zewnątrz. Osunęłam się po nich na ziemię, chowając twarz w dłoniach. Musiałam z siebie kiedyś to wyrzucić.
Siedząc tak przez parę minut, podniosłam się, stwierdzając, ze to co teraz robię nie ma sensu i niczego nie naprawi. Mimo, że nadal czułam ogromny ból, od którego chciałam się jak najszybciej uwolnić. Zeszłam do kuchni, zaciskając zęby. Nalałam sobie trochę wody do szklanki i usiadłam na blacie.
- Czemu nie śpisz? - usłyszałam cichy, zaspany głos Pattie, która stała w przedpokoju w szlafroku.
Zamieszałam się lekko. Obudziłam ją? Bo jeśli tak, to bardzo źle, bo będę się czuła winna.
- O-obudziłam cię? - zmieszałam się.
- Nie martw się tym – uśmiechnęła się ciepło, po czym ziewnęła i weszła do kuchni.
- Przepraszam, nie wiedziałam, że byłam głośno, ja...
- Nie, nie. Mam bardzo „lekki” sen. Obudzi mnie każdy cichy szmer. Spokojnie.
Pokiwałam głową, przygryzając wnętrze policzka. Kobieta przeglądała mi się przez jakiś czas, na co się trochę zawstydziłam. Jezu, nienawidzę jak ludzie mnie tak obserwują, jakby chcieli mnie do czegoś namówić samym wzrokiem. Spojrzałam na swoje stopy, nie wiedząc gdzie mam podziać oczy.
- Dobrze się czujesz? - spytała po chwili ciszy. Nie spuszczając wzroku ze stóp, pokiwałam lekko głową. - Dobrze się czujesz? - powtórzyła. No kurwa, kobieto, uwierz mi, bo nie chcę się rozkleić!
- Pattie – przeciągnęłam „ie”. Zacisnęłam we frustracji usta w cienką linię. Do moich oczu ponownie napłynęły łzy. - A jak myślisz? - zapytałam na tyle delikatnie, by jej nie urazić.
Wzruszyła tylko ramionami i podeszła, by mnie przytulić. Poczułam się, jakby serce mi pękło. Wtuliłam się mocno i zwyczajnie zaczęłam płakać. Nie, nie może tak być. Justin musi wiedzieć, będzie mi o wiele lżej i będę miała przy sobie więcej osób, które będą wiedziały o moim „niewielkim” problemie.
Odsunęła się ode mnie, kładąc swoją dłoń na moim ramieniu.
- Spróbuj zasnąć, skarbie, bo rano będzie z tobą kiepsko – powiedziała i poszła z powrotem do swojego pokoju.
Nie mam zamiaru gnić w tym łóżku. Cały czas przewracam się z boku na bok, wolę usiąść na kanapie i włączyć sobie telewizję, ale nie mogę tego zrobić, bo mogę obudzić Pattie. W prawdzie nie śpi, ale nie chcę zakłócać nocnej ciszy. Postanowiłam, że pójdę do pokoju, w którym spałam, kiedy pierwszy raz tu byłam. Tam mogę na spokojnie sobie włączyć jakiś film na DVD. Zajrzałam do lodówki i znalazłam butelkę wody truskawkowej. Pomyślałam, że wezmę ją, skoro czeka mnie nie przespana noc, żeby nie chodzić cały czas do kuchni. Chwyciłam zimną butelkę i zatrzasnęłam drzwi lodówki. Cóż, teraz muszę jakoś przetrwać przemieszczanie się do pokoju, do którego muszę dojść PO SCHODACH.
Nie ukrywam, że nie było to miłe przeżycie, ale udało mi się po jakimś czasie, dotrzeć do pomieszczenia. Położyłam sobie po prawej stronie łóżka wszystkie płyty i oba piloty, oraz rzuciłam tam butelkę z piciem, a sama ułożyłam się wygodnie po lewej stronie łóżka. Pożałowałam, bo trochę mi zajęło ułożenie poduszki, by było mi rzeczywiście wygodnie, a jak już mi się to udało, przypomniało mi się, że muszę wstać, żeby włożyć płytę do odtwarzacza. Głośno westchnęłam, na szybko wybrałam jakąkolwiek komedię i wsunęłam płytę do środka. Odczekałam chwilę, aż się wczyta i wygodnie się usadawiając, odstawiłam wszystkie myśli ma bok, no może oprócz tej jednej, która kompletnie zniszczyła mi psychikę.
Wszystko było okej, dopóki gdzieś pod koniec filmu była scena łóżkowa. Chwyciłam butelkę i rzuciłam o ścianę. Zakryłam dłonią usta i znowu zaczęłam płakać. Nie jest za dobrze.
- Van? - usłyszałam cichy głos mojego brata, dochodzącego z drugiego pokoju.
Zerwałam się z łóżka i pobiegłam tam. Matt siedział na łóżku i wzrokiem szukał mnie.
- Jestem, co się stało? - powiedziałam, kucając przy nim.
- Znowu płaczesz... - powiedział smutno.
- No i co z tego? - zdenerwowałam się. Pierwszy raz podniosłam na niego głos... Aż sama się zdziwiłam. - Przepraszam, nie chciałam.
Spróbowałam go przytulić, ale mnie odepchnął i skulił się na łóżku. - Chcę do taty.
Te słowa uderzyły we mnie ze zdwojoną siłą. Mam mu po prostu powiedzieć, że prawdopodobnie już go nie zobaczy, że ja tam nie wrócę, a samego go tam nie zostawię? Według mnie, za młody jest na to. Przykro mi, że musi przez to przejść, dla mnie nie jest to przyjemne, więc dla niego szczególnie, ale jest to najlepsze wyjście. Jestem trochę samolubna, bo liczę się tylko ze swoim zdaniem, ale przecież ja go chcę tylko uchronić przed tym tyranem. Wolę, żeby przecierpiał parę dni, przyzwyczajając się do Pattie, niż do końca życia miał mieszkać z tym alkoholikiem i za parę lat mieć mi za złe, że go zostawiłam tam samego.
- Przykro mi, że musisz przez to przejść, Matt.
Nie odpowiedział. Odwrócił się do mnie plecami i mnie ignorował.
- Masz zamiar się do mnie nie odzywać, bo raz na ciebie krzyknęłam? - oburzyłam się.
- Chcę do taty – ja pierdole.
- Matt, czy ty nie rozumiesz, że tata może zrobić ci krzywdę?!
- Tata nigdy nie zrobi mi krzywdy. Tobie też nie.
- Nie byłabym tego taka pewna.
Odwrócił się z powrotem do mnie, zaciekawiony.
- Zrobił ci coś? - spytał smutno. Boże, jakie kumate dziecko.
- Nie rozmawiajmy o tym – syknęłam, odwracając wzrok. - To nie jest temat dla ciebie. Śpij.
Przykryłam go pod samą szyję i ucałowałam w czoło.
- Przepraszam, Van – szepnął, gdy wychodziłam z pokoju.
- Ja też.
Wyszłam i zaciskając zęby wróciłam do pokoju z zamiarem obejrzenia innego filmu. Mam nadzieję, że nie trafię na Komedię Romantyczną, albo czegoś tego typu, bo nie mam na to siły. Byłam też poddenerwowana, bo nie było obok Justina. Nie widziałam go cały wczorajszy dzień. Tęsknię za nim. Chcę go przytulić, poczuć się bezpiecznie, ale nie jestem pewna, czy gdy będzie próbował mnie dotknąć, odskoczę. Przez moją bezradność – znowu zaczęłam płakać. Tak nie może być, muszę do niego zadzwonić...
Po cichu udałam się znowu do pokoju, w którym spał Matt. Nie wiem czy spał, ale wolałam nie ryzykować, że się obudzi. Po omacku w pościeli znalazłam mój telefon i wyszłam z pokoju. Zeszłam na dół, usiadłam na kanapie i wybrałam jego numer. Mam nadzieję, że nie będzie zły, że dzwonię do niego po pierwszej w nocy.
- Czego? - zapytał niskim, zachrypniętym głosem. No tak, obudziłam go.
- Justin? - zapytałam cicho.
- Van? Co się stało? - ożywił się. - Przepraszam, nie spojrzałem na wyświetlacz.
- Możesz do mnie przyjechać? Potrzebuję cię teraz.
- Stało się coś? Twój tata może być zły, że do ciebie przyjeżdżam o tej porze.
- Justin, nie ma mnie w domu – powiedziałam i poczułam ból w sercu. Znowu chciało mi się płakać...
- Co? Gdzie jesteś? Van, co ty wyprawiasz! - ups, nie chciałam go zdenerwować.
- D-dobrze jak nie chcesz, to n...
- Nie, nie. Przyjadę, tylko powiedz gdzie jesteś.
- Jestem u Pattie, błagam, szybko – powiedziałam już przez łzy.
- Będę za parę minut.
Odetchnęłam z ulgą, mam nadzieję, że Pattie nie będzie na mnie zła, że kazałam mu tu przyjechać, zrobiłam to pod wpływem chwili.
Położyłam się na kanapie i czekałam na niego. Nie miałam poczucia czasu, ale coś mi się wydawało, że to jego „parę minut” to parę godzin. W głowie miałam obrazy z wczorajszego dnia. Robiłam co mogłam, żeby zastąpić je innymi, ale to nie jest takie proste. Myślałam, że gorzej już być nie mogło.
Cieszę się, że po niego zadzwoniłam. Tylko on może sprawić, że stanę na nogi. W tym stresie zaczynam powoli wariować. Tak jak dzisiaj, nakrzyczałam na Matta. Może nie od razu „nakrzyczałam”, ale podniosłam głos. Nigdy tego nie robiłam, bo nie miałam powodów. Tym razem też nie miałam powodu, to jest po prostu mały, niewinny chłopiec, który nie wie co się dzieje. Powinnam go jakoś pocieszać, a nie sprawiać, że będzie jeszcze bardziej smutny. Było minęło, czasu nie cofnę.
W pokoju było ciemno, więc gdy Justin podjechał pod dom, światła samochodowe wpadły do pomieszczenia, oświetlając go lekko. Wstałam z kanapy, chyba trochę zbyt raptownie, bo ból po raz chyba setny mnie sparaliżował. Zaciskając powieki, wstałam powoli z kanapy i ruszyłam w stronę drzwi. Wyszłam na zewnątrz i czekałam, aż Justin spokojnie zaparkuje. Wysiadł i dosłownie przybiegł do mnie, po drodze ściągając kaptur z głowy. Zaskoczyło mnie, gdy tak gwałtownie mnie przytulił. Na początku się wystraszyłam i nawet byłam gotowa go odepchnąć, ale jak na razie muszę zachowywać jakiekolwiek pozory. Wtuliłam się w niego, a do moich nozdrzy dobiegł zapach jego perfum. Perfumował się nawet po nocach, jeśli miał gdzieś wyjść, dziwne.
Poczułam się całkiem bezpiecznie, pewna, że Justin nie zrobiłby mi krzywdy, ale kiedy poczułam jego oddech na moim ramieniu, ten sam, jaki czułam w czasie... ugh. Wtedy krzyknęłam i go odepchnęłam. Jaka ja jestem głupia.
- Skarbie, co się dzieje? - szepnął z troską w głosie. Kciukiem wytarł łzy, spływające po moich policzkach. Brakowało mi tego. Tej opiekuńczości, tego głosu, jego osoby.
Pociągnęłam nosem, chwyciłam go za rękę i zaprowadziłam do środka. Justin poczuł jak się trzęsę ze stesu, ale był bezradny. Usiadł na kanapie i pociągnął mnie ze sobą, chcąc posadzić sobie mnie na kolanach, ale się wyrwałam i skuliłam się w rogu kanapy.
- Zachowaj dystans, proszę – szepnęłam. Jego mina była bezcenna. - Muszę ci coś powiedzieć...
- Czekam – powiedział spokojnie.
- Nie wiem, czy przejdzie mi to przez gardło – odchrząknęłam.
Siedzieliśmy w ciszy, a ja zastanawiałam się, jak mogę mu to powiedzieć, żeby nie wybuchł i nikogo nie obudził.
- Więc, może powiedz, ale jakoś innymi słowami? - zaproponował.
Pokiwałam głową, ale dalej nie wiedziała, jak mogę to ubrać w słowa. Widziałam, że się niecierpliwił, ale nie chciałam niczego powiedzieć pochopnie, jeszcze żeby źle to odebrał.
- No bo chodzi o to że... jeszcze przedwczoraj....
Nie patrzałam mu w oczy, bo nie chciałam się za bardzo rozkleić, ale i bez tego zaczęłam płakać.
- Widzę, że to dla ciebie ciężkie, jeśli nie chcesz mi na razie mówić, to nie mów. Tylko powiedz mi jedynie, czy dotyczy to zdrady czy...
- Nie – powiedziałam szybko. - Znaczy... w sumie... - dosłownie za sekundę pożałowałam tych słów, ale nie sądziłam, że tak mocno na niego zadziałają.
- Co? Żartujesz sobie?
- Nie, nie, nie. Justin, nie zdradziłam cię – wytłumaczyłam szybko.
- Przed chwilą zasugerowałaś coś innego – oburzył się i wstał z kanapy. W jego oczach zauważalna była wściekłość i może trochę bólu.
- Justin, proszę posłuchaj.
Robiło się coraz gorzej, byłam strasznie załamana. Schowałam twarz w dłoniach i nie wiedziałam co mam zrobić.
- Czego mam według Ciebie słuchać? Twoich wyjaśnień?
- Justin, błagam...
- Teraz będziesz chciała mnie wziąć na litość? Daruj sobie.
Machnął ręką i zaczął kierować się w stronę wyjścia.
O nie. Wstałam szybko z kanapy i pobiegłam za nim. To nie może się tak skończyć. Wybiegłam za nim na dwór.
- Zostań ze mną. Nie zostawiaj mnie teraz. Potrzebuję cię.
- Mówisz, że ta sprawa dotyczy zdrady...
- Nie, źle zroz...
- Nie przerywaj mi! - podskoczyłam i zakryłam ręką usta. Jeszcze nigdy na mnie nie krzyknął. Najgorsze jest to, że Pattie prawdopodobnie wszystko słyszy. - Więc jeśli według ciebie, była to zdrada, nie mamy o czym rozmawiać, rozumiesz?
- Czy ty nie rozumiesz, że to nie była zdrada?! Nawet nie wiesz co się stało i jak bardzo ranią mnie w tej chwili twoje słowa.
- Wiesz co, porozmawiamy jak się namyślisz co to w ogóle było.
Zaczął iść w stronę samochodu i nawet chciałam za nim pobiec, ale zrobiłam duży krok do przodu i ten pierdolony ból nie pozwolił mi biec dalej. Upadłam na zimny chodnik. Skuliłam się i leżałam tak sporo czasu. Justin bez serca po prostu zostawił mnie taką. Odjechał. Jak on mógł. Wszyscy się ode mnie odwracają. Co ja teraz zrobię.
Zrobiło się pusto. Niedługo potem zaczęłam się trząść z zimna, ale nie miałam ochoty na wracanie do łóżka. Chciałabym się teraz schować w jakimś miejscu, gdzie nie będzie nikogo i niczego. Chcę mieć już spokój, zero problemów. Skoro wszyscy się ode mnie odwracają, oznacza to, że nie jestem niczego warta. Jestem zwykłą pustą idiotką.
Chcę umrzeć.
____________________________

Przepraszam, przepraszam, przepraszam, że tak długo czekaliście.
Przepraszam. Nigdy więcej wam tego nie zrobię, obiecuję.
Muszę jak narazie pozbierać myśli, idę do nowej szkoły i się boję, więc nie mam głowy do pisania.
PRZEPRASZAM, misiaki :(
Byłoby miło, gdybyście pozostawili po sobie komentarz :)
@Nestlee_x3