niedziela, 20 października 2013

Rozdział 27

- TATA! - zawołał uradowany, na co spanikowałam i nie wiedziałam co teraz...
A co jak on do niego pobiegnie? Co jak ojciec mi go zabierze? Co jak on tutaj podejdzie! Nie dam rady sama sobie poradzić. Spanikowałam jeszcze bardziej, jak zauważyłam butelkę piwa położoną obok jego nogi. Znowu chlał. Skąd on ma na to w ogóle pieniądze?! Tyle pytań i zero odpowiedzi.
Nie spodziewałam się, że kiedykolwiek w ogóle go spotkam. Widok jego twarzy, zakapturzonej, ale jednak, wzbudził tyle wspomnień. Oczywiście tych złych, dobrych już nie przyjmowałam do mojego mózgu, jakby wyparowały. Przed oczami widziałam tylko te chwile, kiedy na mnie krzyczał, karcił za jakieś głupie przewinienia w szkole. Kiedy mnie dotykał. W moim organizmie wytworzyła się wola walki i przetrwania. Jeśli można to tak ująć. Próbowałam przemówić Mattowi do rozsądku, że to nie jest tata, tylko nieznajomy, który może mu przypominać tatę, bo go dawno nie widział. W tym momencie zdążył do nas podejść i bez jakiegokolwiek ostrzeżenia po prostą zaczął szarpać Matta za prawą rękę, żeby poszedł z nim. Ja trzymałam go za lewą i byłam gotowa uderzyć go.
Uderzyć go, czy nie? To jest mój tata! Moja rodzina! Nie powinnam go bić, mimo że on zrobił mi taką a nie inną krzywdę, do której przywykłam dosyć szybko. Jestem po prostu z natury silna i szybko potrafię pogodzić się z prawdą, jakakolwiek ona by nie była. Kiedy dowiedziałam się, że moja matka tak naprawdę nie chciała mnie i Matta, zamknęłam się w pokoju na parę godzin. Przemyślałam w ciszy parę spraw i doszłam do wniosku, że mam tatę, który mnie
KOCHAŁ. Jego miłość wystarczyła mi w zupełności. Oczywiście Matt póki co myślał, że mama pracuje gdzieś daleko. Była to właściwie prawda, ona gdzieś tam jest, ale gdzie? Nie wiem...
Ludzie przechodzili obok i nawet nie raczyli się ruszyć, by mi pomóc. Miałam ochotę zacząć się na nich wydzierać, bo przecież ja, kobieta, młoda – walczę o swojego brata z jakimś... No ja wiedziałam, że to mój ojciec, ale oni mogli myśleć, że może jakiś stary pedofil. W każdym razie, widzieli, że coś się dzieje, mogliby chociaż na policję zadzwonić cokolwiek!
W końcu po jakimś czasie ujrzałam jakiś zwykły samochód, który wyglądał znajomo. Zahamował z piskiem opon niedaleko parku. Ze środka wybiegł Justin. Co on tu przepraszam nagle robi? Nieważne, ważne, że mi pomoże! W mgnieniu oka znalazł się przy mnie, właściwie przy moim wyrodnym ojcu i odepchnął go od Matta. Wszystko działo się tak szybko, że nawet nie zdążyłam zauważyć, kiedy Justin go uderzył
i wylądował na zimnym chodniku. Zostawiłam brata tak naprawdę na pastwę losu, by uspokoić Justina na tyle, by nas stamtąd zabrał.
Zaczęłam rozglądać się naokoło i zauważyłam, że stoimy pośrodku tłumu. To wyglądało prawie jak tamtego dnia w moje urodziny. Przedzierałam się przez tłum, aby dotrzeć do środka zbiorowiska, żeby ujrzeć dwóch bijących się przybłęd.
Pokręciłam głową, aby wrócić do rzeczywistości i posłałam mu spojrzenie, które miało wyrażać... ból. Tak, chciałam w nim wzbudzić... Sama nie wiem co! Chciałam żeby odpuścił i tyle.
Wyraz jego twarzy złagodniał, wygładziły się zmarszczki, które utworzyły mu się z nerwów. - Chodź stąd, proszę – szepnęłam. Jeszcze przez jakiś czas stał i się zastanawiał. Prawdopodobnie sam był zdziwiony, że mi ulega. Czułam jakąś satysfakcje, bo się mnie słuchał. W jego oczach odnalazłam coś niepokojącego, co mnie trochę przeraziło. Chwycił mnie za rękę – przyznam, że trochę za mocno i pociągnął w stronę samochodu. Zawołałam szybko Matta, który od razu za nami pobiegł.
- Justin, puść, to boli – pisnęłam.
- Przepraszam – burknął ledwo dosłyszalnie
i puścił moją rękę.
Potarłam nadgarstek, z nadzieją, że nie będzie jakiegoś dużego śladu, mam już dość siniaków i innych takich...
Znaleźliśmy się już w wozie, gdy nagle coś mnie uderzyło. W pewnym sensie, oczywiście.
- Justin, ale my go mamy tak zostawić? - spytałam lekko spanikowana.
- A chcesz, żebym go zapakował do auta i żeby udał się z nami?
- No... nie... ale – jąkałam się.
- Nie panikuj, nic mu nie będzie – wyczułam w jego głosie pewnego rodzaju irytację, więc wolałam już nic nie mówić i o nic nie pytać.
Justin ruszył stamtąd z piskiem opon, nie trudno było zgadnąć, że był zły, mam tylko nadzieję, że nie na mnie, tylko na mojego ojca, czy coś. Przecież to nie moja wina, że on tam był, nie moja wina, że był narąbany w trzy dupy i nie moja wina, że mój młodszy brat tęskni za tatą. Chociaż, jakby się bliżej zastanowić, mogłam go zostawić w domu, wtedy kiedy uciekałam, ale co by była ze mnie za siostra. Jaki przykład bym dała mu na przyszłość. Gdyby tak było, w przyszłości być może nie miałabym z nim kontaktu, bo by mnie nienawidził za to, że go zostawiłam z „ojcem tyranem”.
Chciałabym, żeby to się zmieniło. Nie chcę takiego ojca. Chciałabym naprawdę mu pomóc, ale niestety... Boję się go. Przecież nie przyjdę po prostu do domu i nie obwieszczę mu, że zabieram go na terapię alkoholową, bo jego zachowanie nie jest normalne. Jestem ciekawa jak to wszystko dalej się potoczy. Matt będzie musiał zapomnieć o istnieniu mężczyzny, z którym spędzał dziennie większość swojego czasu? Szkoda mi go, cholera.
- Van, żyjesz? Jesteśmy na miejscu – Justin pomachał mi dłonią przed twarzą. Zamrugałam dwa razy i wróciłam do rzeczywistości.
- Oh, tak – burknęłam ledwo dosłyszalnie, wysiadając z auta. Zatrzasnęłam drzwiczki, poprawiłam włosy i ruszyłam w stronę domu
Pattie.
Weszłam do domu i od razu do moich nozdrzy dotarł zapach pieczonego kurczaka. Mruknęłam ciche 'mniam' i stanęłam w miejscu, zadurzając się w tym zapachu. Chwilę potem poczułam jak ktoś na mnie wpada. Odwróciłam się i, oh, no tak, to nikt inny jak Justin.
- Uważaj jak chodzisz i na co wchodzisz, kochanie – zaśmiałam się.
- Wchodźcie, wchodźcie. Obiad zaraz będzie gotowy! - usłyszeliśmy wesoły głos Pattie, dobiegający z kuchni.
Zdjęłam szybko buty i powędrowałam do kuchni. Usiadłam przy blacie i jak grzeczna, mała dziewczynka czekałam na obiad.
- Ale ty nie jesz – obwieścił Justin wchodząc do kuchni, trzymając za rękę mojego brata. To był taki uroczy widok, że niechcący wymsknęło mi się głośne „aww”. Ale zaraz...
- Co? Dlaczego? - oburzyłam się. - Żartujesz sobie? Głodna jestem!
Westchnął i pokręcił głową – Ile można jeść – burknął pod nosem. Myślał, że nie usłyszałam? Może nie miałam usłyszeć.
- Żebyś się nie zdziwił – odezwał się nagle Matt, co bardzo mnie rozśmieszyło. - Ona je całymi dniami! - dodał po chwili.
- Matt, przestań. To nie jest prawda – sprzeciwiałam się. - Też byś coś zjadł.
- Widzisz? Nie dość, że dużo je, to jeszcze mnie w to wciąga – odpowiedział zabawnym, cieniutkim głosem.
- Dobra, dobra, siadajcie już i jemy – przerwała nam Pattie. Ta kobieta wiedziała, kiedy przerwać beznadziejną rozmowę. Dobra, może nie była beznadziejna, ale... ja tyle nie jem!
Zajadaliśmy się pysznym kurczakiem i sałatką. Bawiło mnie, jak widziałam Matta, któremu od jedzenia aż uszy się trzęsły. Pamiętam, jak jeszcze niedawno był małym niejadkiem i trzeba było go zmuszać do jedzenia. Jak razem z tatą robiliśmy wszystko, żeby tylko zjadł chociaż jedną małą kromkę chleba.
Poczułam czyjąś ciepłą rękę na moim kolenia, na co od razu spojrzałam w bok i spotkałam oczy Justina, pytające „czy wszystko dobrze?”. Posłałam mu przelotny uśmiech i odwróciłam głowę, z powrotem spoglądając na Matta. Był szczęśliwy, cieszyło mnie to.
- Przeproszę was na chwilę – powiedziałam nagle i odeszłam od stołu, prosto do łazienki. Odchodząc, czułam na sobie palący wzrok Justina.
Oparłam się o umywalkę i spuściłam głowę. Byłam zmęczona, a najgorsze było to, że tęskniłam za moimi przyjaciółkami, nie wiem gdzie są i co robią. Nic nie wiem. Nawet do szkoły nie chodzę, ale za parę dni do niej wrócę, może wtedy będzie lepiej, wrócę do zwykłej codzienności i już będzie jak dawniej. Może nie do końca jak dawniej, ale przynajmniej w jakimś stopniu. Spuściłam głowę i wzięłam kilka głębszych wdechów. Jak mogłam dopuścić do tego, co jest teraz? No jak? Powinnam od razu reagować, na te jego wybryki z alkoholem. Może gdyby mama ze mną była... W tym momencie do moich oczu napłynęły łzy. Za mamą też tęsknię, ale wiem, że ona już nie wróci. Nie daje znaku życia, nie wiem co robi, gdzie jest, czy ma innego faceta, może jakieś dzieci. Byłoby mi miło, gdybym dowiedziała się, że mam przyrodnie rodzeństwo. Chciałabym je poznać. Pytanie, czy moja mama jeszcze żyje. Może coś się stało i już jej tu nie ma? Nie, nie chcę tak myśleć. Nie mogę!
Usłyszałam ciche pukanie do drzwi. Oh, niech zgadnę – Justin?
- Kto tam? - spytałam, ocierając łzy wierzchem dłoni. Drzwi się otworzyły.
- Mogę? - usłyszałam delikatny, kobiecy głos.
- Pattie? - zdziwiłam się. - Przepraszam, myślałam, że to Justin.
- Może mam wyjść? - powiedziała niepewnie.
- Nie, nie. Jest dobrze.
Przez chwilę stałyśmy w milczeniu, trochę niezręcznej ciszy, a ja czułam się... głupio.
- Wszystko dobrze?
Spojrzałam na nią i przytaknęłam głową. - Tak, tak. Jestem tylko trochę zmęczona i mam wszystkiego dosyć.
- Czyli, że coś się stało wcześniej? - dopytywała się.
Widząc jej smutek, od razu zaprzeczyłam. Chyba myślała, że stało się coś pomiędzy mną a Justinem.
- Między nami nic się nie stało, Pattie – westchnęłam. - Boję się tego, co jest pomiędzy mną a moim ojcem. Nie chcę go już spotykać. Przynajmniej nie wtedy, kiedy jestem gdzieś z Mattem.
- Spokojnie, postaramy się, żeby nic złego się wam nie działo, od tego tu jesteśmy.
Podeszła do mnie i przytuliła mocno. Poczułam się jak w ramionach mojej prawdziwej mamy, to było piękne.
- Zbiorowy przytulas! - krzyknął Matt, który pojawił się nie wiadomo skąd i do nas podbiegł. Zaśmiałam się i razem z Pattie zaprosiłyśmy go do uścisku.
- Mogłabym zostać na chwilę sama z moim bratem? - poprosiłam kobietę.
Chwyciłam go za rękę i zaprowadziłam na kanapę do salonu. Usiadłam na środku kanapy i wzięłam chłopca na kolana. Zanim zdążyłam się odezwać, przemówił Matt.
- Chcesz rozmawiać o tacie, prawda? - spytał smutno i przytulił się do mnie.
- Tak, skąd wiesz? - zmarszczyłam brwi.
- Bo się denerwujesz.
Zaczęłam się poważnie zastanawiać nad tym, czy to dziecko nie ma wrodzonych specjalnych zdolności. Jak na swój wiek, był dosyć mądrym chłopcem i zawsze potrafił wyczuć moje emocje. Prawie zawsze.
- Posłuchaj, braciszku.
- Van, ja już nie chcę do niego – powiedział nagle.
Jego nagła zmiana naprawdę mnie zszokowała. Coś mu zrobił i tego nie zauważyłam?
- Dlaczego, skarbie? - ucałowałam go w czoło.
- Wystraszyłem się go wtedy w parku – usłyszałam jak jego głos się załamuje. Skrzywdzony dziewięciolatek, szkoda mi go.
- Ja też – westchnęłam. - Nie płacz, proszę – powiedziałam szybko, gdy poczułam jak w moich oczach ponownie zbierają się łzy.
Wtulił się we mnie, co bardzo rozczuliło Pattie, która stała z boku i przyglądała się całej sytuacji.
Kołysałam się, żeby uspokoić brata. On nie może być teraz smutny. Taki młody chłopiec powinien żyć pełnią życia, jest taki mały i niewinny. Jego dzieciństwo powinno być cudowne i niezapomniane.
Przez dobry kwadrans siedzieliśmy w ciszy, dopóki nie zorientowałam się, że mały zasnął. Ostrożnie położyłam go na kanapie i przykryłam kocem, który leżał po drugiej stronie kanapy. Najchętniej położyłabym się obok niego i odpoczęła razem z nim, ale chyba powinnam pojechać do przyjaciółek i wszystko wyjaśnić. Chcę wiedzieć, co u nich się dzieje, czy wszystko w porządku. Wstałam, poszłam wziąć prysznic i się przebrać, jak najszybciej potrafiłam. Zamknęłam się w łazience, z nadzieją, że Justin się do niej nie dostanie. Nie chcę, żeby wspomnienia wróciły. W najbliższym czasie o seksie sobie może biedak pomarzyć. Właściwie, byłam mu wdzięczna, że tak na mnie nie naciskał. Dla niego to się chyba nie liczyło tak bardzo, jak dla niektórych chłopaków. A wydawałoby się, że to taki „zły chłopiec”.
Rzuciłam ciuchy w kąt i weszłam pod ciepły strumień. Uwielbiam chłodne prysznice, ale dzisiaj potrzebowałam ciepłego. Mruknęłam cicho, czując ukojenie. Chwyciłam żel kokosowy i rozsmarowałam po całym ciele. Poczułam dziwne orzeźwienie, odprężenie. Najchętniej zostałabym tam na zawsze, ale nie mogę. Wszystko co dobre, kiedyś się kończy.
Wychodząc spod prysznica zorientowałam się, że nie wzięłam sobie świeżych ciuchów. Założyłam bieliznę i z nadzieją, że Justina nie będzie w pokoju, po cichu wyszłam z łazienki. Chłopak leżał na łóżku z rękami za głową i skrzyżowanymi nogami. Widząc mnie w samej bieliźnie, zaświeciły mu się oczy. Poczułam jak z zażenowania zakręciło mi się w głowie, po czym zrobiło mi się dziwnie gorąco. Zarumieniłam się – tak, to na pewno to.
Chłopak oblizał usta, nie ruszając się z miejsca. Zakryłam się ręcznikiem. Brawo, Van. Ty i twój refleks. Mogłam od razu się zakryć.
Podeszłam do torby, stojącej bliżej łazienki niż łóżka, na szczęście. Wybrałam byle jakie ciuchy, byleby kolorystycznie pasowało i uciekłam z powrotem do łazienki. Zatrzasnęłam drzwi i dobiegł do moich uszu śmiech Justina. Uśmiechnęłam się pod nosem i pokręciłam głową.
Włożyłam na siebie ciuchu, włosy upięłam w luźnego kucyka, tak jak najbardziej lubię i wróciłam do pokoju.
- Chyba lepiej ci było w bieliźnie – mruknął.
- Serio? - posłałam mu złowrogie spojrzenie. - Wychodzę - dodałam tonem, nie przyjmującym sprzeciwu.
- Co?! - oburzył się.
- Nie buntuj się, chłopcze – drażniłam się, wychodząc z pokoju.
Zbiegłam na dół, chcąc wyjść, zanim Justin będzie kazał mi zostać. Nie będzie mi mówił co mam robić, mimo że to urocze. Ubierając moje tenisówki, poczułam jak ktoś (Justin) szarpie mnie za nadgarstek i przyciąga do siebie.
- Nie wychodź – szepnął prosto w moje usta. Wciągnęłam mocno powietrze, nie chcąc siać paniki. To tylko Justin, on mi nic nie zrobi... nie zrobi... nie zrobi... nie...
Zamknął mnie w swoich ramionach. Czując jego zapach, uspokoiłam się, ale gdzieś wewnątrz nadal czułam nutkę niepewności.
- Justin, muszę – jęknęłam.
- Nic nie musisz, chciałem cię gdzieś zabrać.
Powiedział to takim stanowczym tonem, że bałam się sprzeciwić, ale jednak to zrobiłam.
- Muszę porozmawiać z dziewczynami, dowiedzieć się czegoś.
- Nie, nie teraz. Nie dzisiaj. Musisz się zrelaksować i spędzić miło czas – powiedział, jakby najlepiej wiedział co teraz będzie dla mnie najlepsze. Bo wiedział.
- Dlaczego musisz być taki – jęknęłam ponownie.
- Jaki?
- „Cześć, jestem Justin, wiem co jest dla ciebie najlepsze.” - powiedziałam dziwnym głosem, który miał być interpretacją jego głosu.
- Ktoś musi, a jak nie ja, to kto? - zrobił minę niewinnego chłopca, którą tak uwielbiałam. - A teraz chodź – powiedział, ubierając swoje buty.
- Ale dokąd? - pisnęłam.
Chwycił mnie za rękę, podszedł do drzwi i odwrócił się do mnie. Pocałował mnie krótko w usta i szepnął coś w stylu - „to będzie mała niespodzianka”.
_________________________________________________
Rozdział jest nieco krótszy niż zwykle, ale pewnie nawet nie zauważycie xd
Dodaję na prośbę dwóch osób.
Miłego czytania <3

sobota, 5 października 2013

Rozdział 26

Justin's POV

Poczułem, jakby mój świat się zawalił. KTOŚ dotknął w niewłaściwy sposób Van. Moją Van. Ktoś sprawił, że kawałek mojego świata się rozpadł. To tak jakby druga połowa mojego serca przestała pracować, jakby jedna nerka stała się bezczynna, jakby jedno płuco było niezdolne do przyjmowania powietrza, jakby jedno oko nie dostrzegało świata i jakby jedno ucho przestało dosłyszeć. Nie mogłem przyjąć do wiadomości tego, że Van została skrzywdzona. Nie było mnie z nią wtedy.
- K-kiedy to się stało? - spytałem, chcąc zabić tą niezręczną, przynajmniej dla mnie, ciszę.
Kątem oka dostrzegłem jak skubie nerwowo kawałek kołdry. Przygryzła wnętrze policzka, jakby bała się odpowiadać, ale postanowiłem cierpliwie zaczekać na odpowiedź. Ostatnio, gdy nie dałem jej niczego powiedzieć. Nie było za ciekawie.
- Tego dnia, kiedy odwiozłeś mnie po tej nocy... Zaraz po tym jak odjechałeś – ten drżący głos sprawiał, że czułem się taki... słaby.
Pierwsze co sobie pomyślałem, to to, że gdybym nie odjeżdżał... To moja wina. Mogłem zostać z nią i temu zapobiec. Dlaczego tego nie zrobiłem!?
- Justin? - usłyszałem cichy głos gdzieś obok mnie. Dopiero teraz zdałem sobie sprawę, że do moich oczu napłynęły łzy. Zamrugałem parę razy i odwróciłem głowę w drugą stronę. Spojrzałem na nią dopiero, gdy udało mi się je powstrzymać. Wyglądała na wyczerpaną.
To wszystko by się nie wydarzyło, gdybym pozwolił jej zostać u Nathana... Wewnętrznie skarciłem się za tą myśl. Właśnie zażyczyłem jej śmierci, lub cierpienia. Już nie wiem, co myśleć.
- Muszę się napić – rzuciłem od niechcenia. W takich sytuacjach nie wypada pić, ale jestem tylko facetem.
Gdy wyczuwałem problemy, zapalała mi się taka lampka w mózgu, która mówiła, że mój organizm potrzebuje się odprężyć, nie myśleć już o tym. W skrócie – potrzebuję wódki. Nie zważając na to co mówiła Van, udałem się do kuchni po jakikolwiek trunek. Słyszałem, jak krzyczała za mną, nie wiem dokładnie co. Ignorowałem to.
Wyjąłem byle jaką szklankę z górnej szafki i z hukiem położyłem ją na blat. Już mogłem poczuć dziury wywiercane wzrokiem mojej matki w moim ciele.
- Coś się stało? - spytała niepewnie. Dopiero teraz ujrzałem, że stoi w drzwiach do kuchni, a jeszcze przed chwilą widziałem ją w salonie... dziwne.
- Tak – odpowiedziałem krótko.
Rozglądałem się po szafkach, ale nigdzie nie mogłem znaleźć żadnego alkoholu. Jak to możliwe, żeby nigdzie w domu nie było ani jednej butelki jakiejkolwiek wódki! Zdenerwowałem się i postanowiłem sprawdzić barek, który stał w salonie. Wyminąłem moją matkę, która była nieco zmartwiona. Nie lubię przy niej pić, ale to wyjątkowa sytuacja. Jeśli nie chciałem wyżywać się na sobie, na niej i na Van, musiałem wypić, lub zapalić. Problem w tym, że nie miałem ze sobą fajek. Kątem oka mogłem dostrzec Van, schodzącą po schodach. Boże, te baby. Wszędzie są. Brakuje mi moich kumpli. W co ja się wpakowałem? W sumie... Nic na to nie poradzę, że ją kocham.
Otworzyłem barek i poczułem jakieś oświecenie. Pełno gatunków różnych szampanów i wódek. Wziąłem pierwszą z brzegu, kto by się w takiej chwili przejmował tym, co pije. Ważne tylko, żeby nie było to nic naprawdę słabego, ale moja mama posiadała dobre „marki”. Wróciłem do kuchni i czym prędzej nalałem sobie trochę do szklanki. Zanim jednak zdążyłem ją chwycić i wlać zawartość do ust, czyjaś ręka mnie zatrzymała. Tak, była to JEJ ręka.
- J-Justin, proszę, nie – załkała cicho.
Przyznam, że widok jej, takiej zapłakanej i słabej, był najgorszym widokiem, jaki kiedykolwiek miałem okazję podziwiać.
- On też był pijany kiedy... - zacięła się. Zamknęła oczy i spuściła głowę, próbując się uspokoić.
Odepchnęła mnie od blatu i cały czas szła w moją stronę, na co ja się cofałem. Dlaczego? Kurwa, nie wiem, po prostu się cofałem.
- Nie pij, błagam. Nie chcę, żeby cokolwiek się powtórzyło – szepnęła poprzez łzy, które napłynęły do jej oczu.
Przyglądałem jej się zszokowany. Jeszcze nikt nigdy nie mówił mi co mam robić. Chyba, że była to moja mama. Co dziwniejsze – miałem zamiar się podporządkować. Wypuściłem powietrze z płuc, nawet nie wiem kiedy zdążyłem wstrzymać oddech. Poczułem jak jej delikatna dłoń dotyka mojego polika, przymknąłem oczy. Przysunęła się bliżej i odepchnęła mnie jak najdalej od butelki. Nie miałem już jej w zasięgu ręki. Chciałem ją odepchnąć, zrobić swoje, to na co miałem ochotę, ale moje drugie „ja” nie pozwoliło mi się sprzeciwiać.Spojrzałem na moją mamę, która akurat zabrała butelkę z blatu. Uśmiechała się do mnie, widząc jaki wpływ ma na mnie Van. Wiem co czuła, skoro zdarzyło mi się pierwszy raz posłuchać kogoś, kto nie jest nią. Byłem zszokowany moją reakcją. Dziewczyno, co ty mi robisz?
- Wszystko w porządku? - powiedziała nagle Van.
- Tak, tak – odpowiedziałem szybko.
Przytuliłem ją mocno do siebie. Chciałem być z nią teraz sam. Żeby mogła się uspokoić i przynajmniej przez chwilę nie myśleć o niczym. Na tą jedną chwilę.
- Ubierz się pojedziemy gdzieś.
Jej mięśnie się napięły, więc szybko pogładziłem ją po plecach, żeby się rozluźniła. To wyglądało tak, jakby bała się wyjść z domu.
- Nie mam ochoty – mruknęła, wtulając się bardziej.
- Może chcesz coś zjeść? - dodała Pattie.
- Nie, dziękuję – odpowiedziała, ledwo dosłyszalnie.
- Nic nie jadłaś przez długi czas, nie czujesz się głodna?
- Nie bardzo.
Oboje westchnęliśmy zrezygnowani. Jak tu do niej dotrzeć? Narazie postanowiłem zabrać ją na górę, a rano postaram się spędzić z nią miło czas. O ile da się namówić na jakikolwiek spacer... Cokolwiek.
- Może chociaż zrobię ci herbaty? - spytałem z nadzieją, że chociaż na to będzie miała ochotę.
Chciałem za wszelką cenę zabrać od niej te wszystkie złe wspomnienia, sytuacje, które jej się przydarzyły. Najgorsze było to, że cały czas o niczym nie wiedziałem, dowiedziałem się dopiero niedawno, a gdyby powiedziała mi szybciej, mógłbym ją uchronić. Coś bym wymyślił...
Dziewczyna przytaknęła tylko głową i 'szurając' nogami oddaliła się. Powinienem się martwić?

Vanessa's POV

Zniknęła mi ochota na wszystko. Chciałam po prostu zasnąć i obudzić się gdzieś w innym, lepszym świecie. Poprosiłam o herbatę, mimo że nie na nią również nie miałam najmniejszej ochoty. Nie chcę wzbudzać podejrzeń, ale pewnie i tak już je wzbudziłam. To przesadne martwienie się... męczy. Wszystko mnie już męczy. Gdzie są moje przyjaciółki, gdy ich trzeba? Mają ważniejsze sprawy na głowie, niż pomóc przyjaciółce. Nie wiem co się z nimi dzieje i niespecjalnie mnie to obchodzi.
Zapomniałam też o moim bracie, ale mam swoje życie, a nim na pewno zajmuje się Pattie. Tak, ona na pewno się nim zajmuje i stara się odciągnąć go ode mnie. Ciekawe, jak tam szkoła. Nie chcę do niej wracać. Swoją drogą, jaki dziś dzień tygodnia?
Moje przemyślenia przerwał mi odgłos pukania. Zanim zdążyłam się odezwać, drzwi zostały uchylone. Stanął w nich Justin wraz z moją herbatą. Jak na nią spojrzałam zrobiło mi się niedobrze, naprawdę nie mam na nią ochoty, szczególnie teraz, kiedy bardziej potrzebuję coś zjeść. Nie chcę jeść!
- Jesteś blada, dobrze się czujesz? - zmarszczył brwi.
Tak, czuję się zajebiście dobrze, moje życie jest idealne i pomyśleć, że wszystko zaczęło się od bójki na moich urodzinach. Powinnam podziękować tym dwóm, co to się tam na niej bili. To wszystko właściwie przez nich. Albo też przeze mnie, gdybym nie wracała tym parkiem... Nieważne.
- Jest w porządku – uśmiechnęłam się sztucznie, mając nadzieję, że Justin się nabierze. Nie nabrał się, ale nie chciał też drążyć tematu.
- Zgaduję, że masz zamiar leżeć w tym łóżku do końca życia i sączyć herbatę.
Spuściłam głowę, moje palce wydawały się być takie interesujące. Nadal miałam bandaż na lewej ręce. Ciekawe jak tam moje siniaki, które nie chciały się zagoić. Prawdopodobnie już ich nie ma.
- Rozumiem, że jesteś załamana, ale musisz pozwolić sobie pomóc. Jeśli chcesz porozmawiać, zawsze możesz do mnie przyjść...
- Wiem – przerwałam mu. Ufam mu i wiem, że jeśli mam problem, mogę z nim do niego przyjść. Problem w tym, że wstydzę się zwierzać się przed nim z moich problemów. To jest mężczyzna. Co innego Pattie.
- To dobrze – pokiwał głową. – Będziesz to pić? - wskazał na herbatę.
Wzięłam od niego kubek. Ciepło bijące od jego powierzchni ogrzało moje chłodne ręce. Dopiero zorientowałam się, jak bardzo było mi zimno.
- Justin, możesz zamknąć okno? - powiedziałam, nie odrywając wzroku od kubka. Wpatrywałam się w ciecz, znajdująca się we wnętrzu. Zastanawiałam się – wypić, nie wypić.
- Okno jest zamknięte – zaśmiał się, po czym szybko spoważniał. - Zimno ci?
- Mhm – mruknęłam jedynie, biorąc pierwszego łyka.
Herbata była trochę za gorzka, ale można mu to wybaczyć, nie wiedział ile słodzę.
- Która godzina?
- W tej chwili coś koło północy.
* * *
Zacisnęłam mocniej powieki, kiedy poranne słońce przedarło się przez firanę do pokoju, padając prosto na moje oczy. Miła pobudka, wyczuj ten sarkazm. Ziewnęłam i odwróciłam głowę w drugą stronę. Śpiący Justin był jednym z piękniejszych widoków. Taki spokojny, bezbronny. Po prostu aniołek. Powoli zdjęłam jego rękę, która spoczywała na mojej talii i wysunęłam się z łóżka. Pora się ruszyć, założyć normalne ciuchy i zrobić coś pożytecznego w tym domu.
Wsunęłam na siebie zwykłe jeansy i udałam się do kuchni. Idąc po schodach zorientowałam się, że ból powoli ustaje. Wreszcie, bo mam już go dosyć. Chcę zapomnieć, mimo że się nie uda. Ale chcę.
W kuchni natknęłam się na nikogo innego jak Pattie. Z rana piekła ciasto, dziwne.
- Pomóc ci może?
- Jeśli chcesz – powiedziała ledwo dosłyszalnie.
Poczułam, jakby była na mnie obrażona... kurde.
- Zrobiłam coś nie tak? - spytałam z nadzieją, że zaprzeczy.
- Nie, nie – uff. - Tylko wieczorem tak... taka bez życia byłaś, a teraz nagle chcesz pomóc.
- Cóż, nie chcę być pasożytem w tym domu.
- Nie jesteś – zaśmiała się. - Cieszę się, że tu jesteś. Opiekując się twoim bratem mogę poczuć się jak za starych dobrych czasów, kiedy Justin był mały i spędzałam z nim całe dnie.
- Mały Justin, brzmi ciekawie... Opowiesz mi coś o jego dzieciństwie?
- Nie wiem, czy jest co opowiadać. Jedynie to, że podrywał dziewczyny już od przedszkola.
Uśmiechnęłam się na samo wyobrażenie Justina, podrywającego małą, zasmarkaną dziewczynkę. Obje zaczęłyśmy się śmiać, ale przestałyśmy, kiedy do kuchni wszedł Justin.
- Co jest takie wesołe? - powiedział bardziej zaciekawiony niż rozbawiony.
Spojrzałyśmy na siebie z Pattie i nie wiedziałyśmy co powiedzieć, no przynajmniej JA nie wiedziałam.
- Opowiadałam Van, jak byłeś mały – ona chyba nie powinna tego mówić. Pacnęłam się otwartą dłonią w czoło. Po czym spojrzałam na Justina, którego mina była bezcenna.
- Mamo – przeciągnął, odrzucając głowę w tył. - Musiałaś?
- Sama zapytała!
- Pattie! - oburzyłam się, ale moje rozbawienie przejęło nade mną kontrolę.
- Van! - dodał Justin.
- No co? - wydęłam dolną wargę.
- Boże. Mam nadzieję, że za dużo nie słyszałaś – mruknął przyciągając mnie do siebie. Trochę spanikowałam. Prawie codziennie śniło mi się jak on, znaczy ojciec mnie... Jeszcze prześwity w głowie pojawiały się, gdy tylko dotykałam Justina, ale starałam się nad tym panować. Nie wiem ile jeszcze wytrzymam.
- Coś się stało? - spytał już poważnie, chyba wyraz mojej twarzy mnie zdradził. - Głupie pytanie – dodał po chwili, i odsunął się trochę.
- Robimy coś dzisiaj? - cóż, dawno z nim nigdzie nie byłam, siedziałam cały czas w łóżku i płakałam w poduszkę.
- Chciałabym iść z bratem... gdzieś.
- Oh, no tak.
- Justin, nie złość się – przytuliłam się do niego, widząc jak posmutniał w mgnieniu oka.
- Jasne, rozumiem, idź – wymamrotał i odszedł.
Westchnęłam. Ci mężczyźni.
Odgłos zatrzaskiwanych drzwi rozniósł się po całym domu. Wyszedł? Jego fochy mi nie potrzebne. Jeszcze będzie mnie za to przepraszał.
- Nie podoba mi się to – powiedziała Pattie bardziej do siebie niż do mnie.
- Mi też nie – westchnęłam. - Gdzie Matt?
- Podejrzewam, że w szkole.
- A jaki dziś mamy dzień? - ups, chyba straciłam poczucie czasu.
- Poniedziałek, dwunastego czerwca.
- A pytał o mnie?
- Cały czas, nie wie co się z tobą dzieje, a bardzo chce wiedzieć.
Jak na zawołanie, do domu wszedł Matt.
- Ale.. jak... co... co? - posłałam mu groźne spojrzenie. Co on robił w domu tak wcześnie? Żarty sobie ze mnie wszyscy robią, czy jak?
- Odwołali nam zajęcia – wytłumaczył się.
- Okej. Ale jak wróciłeś do domu? - skrzyżowałam ręce na piersi i spojrzałam na niego podejrzliwie.
- Przywiozła mnie mama Josh'a.
- Dobra, załóżmy, że ci wierzę.
Zresztą, dlaczego miałabym nie wierzyć, jak kłamie to się strasznie stresuje i to widać, a teraz był raczej normalny.
Umówiłam się z nim, że zabiorę go na lody i do parku, jeśli tylko odrobi lekcje. Na szczęście nie miał zbyt dużo zadane, skoro miał tylko trzy, może cztery lekcje, więc piętnaście minut później byliśmy już w drodze do lodziarni.
Próbowałam się dodzwonić parę razy do Justina, ale nie odbierał. Jak go poznałam myślałam, że jest mniej... dziecinny. To ja zawsze byłam ta wesoła, strzelająca fochy... Dopóki moje przyjaciółki nie zrobiły się dziwne, a rodzina się nie rozpadła, praktycznie mówiąc.
Matt wbiegł do lodziarni, a ja widząc go takiego wesołego, sama zaczęłam się cieszyć. Zapowiadało się na mile spędzony dzień, tylko szkoda, że bez Justina. Było mi przykro, że nie ma go z nami, a bardzo chciałam, żeby był. Mam nadzieję, że nie będzie zły zbyt długo, bo chcę by był ze mną. Do końca. Wybawił mnie od... samobójstwa. Od Nathana. Od wszystkiego!
- Halo, proszę pani? - otrząsnęłam się, kiedy usłyszałam głos ekspedientki, od której wzięłam lody, a przez to, że się zamyśliłam, nie zapłaciłam.
- Przepraszam, już płacę – co jest ze mną nie tak?
Oboje udaliśmy się na najbliższą ławkę, którą znaleźliśmy. Tak jak w niektórych miastach jest „niedosyt” koszy na śmieci, tak w moim jest „niedosyt” ławek, więc udaliśmy się do parku. Od początku czułam, że ktoś nas obserwuje i to nie był nikt, kogo chciałabym teraz spotkać. Nie chciałam dać po sobie poznać, że się boję, bo równie dobrze mogłyby być to tylko moje domysły, poza tym jest naokoło dosyć sporo ludzi, samochody jeżdżą. Tak, powinno być bezpiecznie.
Brat dużo opowiadał mi, co działo się u niego, kiedy ja, powiedzmy sobie szczerze – spałam. Najwięcej chyba mówił o jego wypadach z Pattie. Cieszyłam się, że to wszystko mi opowiadał, lubię go słuchać.
Wszystko było dobrze, do czasu... No właśnie. Do czasu, kiedy nie zauważyłam niedaleko człowieka w czarnym kapturze, który ewidentnie nam się przyglądał. Starałam się udawać, że go nie zauważyłam. Ruszyliśmy się z ławki dopiero po kilku minutach od kiedy go zauważyłam. Może powinnam reagować od razu, ale zauważyłby, że go widziałam i jeszcze by podszedł, cokolwiek. Kątem oka cały czas obserwowałam tego kogoś. Pech chciał, że musiałam iść w jego stronę, aby wyjść z parku, na szczęście nie musiałam szczególnie szybko podchodzić. Ale jednak, gdy byliśmy około dziesięć metrów od niego, moja warga zadrżała, a oczy się zaszkliły. Próbowałam iść tak, żeby Matt nie mógł go widzieć, bo od razu by chuja poznał. Wiedziałam, że jest zbyt pięknie, żeby mogło trwać długo. Nie udało mi się, chłopiec zauważył go.
- TATA! - zawołał.

______________________________________
Przepraszam, że tak długo musieliście czekać :/ Mam naprawdę ciężkie dni, przepraszam...
Miłego czytania.
Nie sprawdzam błędów, zrobię to później.
Do nn <3